poniedziałek, 12 maja 2014

Rozdział 6

- Mamo! Mamo! – krzyczy z oddali mała dziewczynka. – Patrz co znalazłam!
Trzydziestoletnia blond włosa kobieta z uśmiechem podchodzi do córki i bierze ją w objęcia.
- Co tam masz kochanie?  - pyta, a brązowowłosa podaje jej prymulkę.
- To dla ciebie.  – maleńka całuję matkę w policzek. – Kocham cię i nigdy nie zostawię.
- Ja ciebie też nie. Nic nas nie rozdzieli – śmieje się kobieta i razem z córką kierują się w stronę domu.
~*~
Wspomnienia przelatywały jedno po drugim, a ja nie mogłam ich powstrzymać. Co zrobią teraz z moją mamą? Czy jeszcze żyje? Serce podpowiadało mi, że tak, że po wstąpieniu na arene ją wypuszczą.
- Kelsey! Kells.. ? – usłyszałam głos Ryana za drzwiami do mojego pokoju. Potrzebowałam pocieszenia.
- Wejdź – mruknęłam rzucając się na łóżko i zatapiając twarz w poduszce.  Chłopak wszedł do pokoju.
- Za godzinę trening. Przyjedziesz wcześniej? – usiadł na łóżku, a kiedy nie podniosłam głowy, położył dłoń na moim ramieniu. – Coś się stało?
- Oni.. Kapitol.. Prezydent.. – łzy zaczęły same spływać mi po policzkach. Podniosłam się z łózka i podałam Ryanowi zwitek papieru. Był to list od prezydenta Starka. Mina chłopaka rzedła coraz bardziej, z każdym czytanym wyrazem.
- Jak oni mogli coś takiego zrobić? To jest nieludzkie! To jest chore! – wybuchł.
- A igrzyska nie są nieludzkie? Są! Mam dosyć tego świata! Tego życia! – podkuliłam nogi i ukryłam twarz w dłoniach. – Najchętniej to bym się zabiła.
- To dlaczego do tej pory tego nie zrobiłaś? – szepnął Ryan. Spojrzałam mu w oczy, które błyszczały tak samo jak moje.
- Bo… może się boje. Bo może jest jeszcze jakaś nadzieja. – odwróciłam głowę w stronę okna. Wielkie krople deszczu spływały po gładkiej tafli szkła. Wyglądały jak miliony łez wylanych przez ludzi w czasie wojny, która najwyraźniej się jeszcze nie skończyła.
- Jest nadzieja, ale minimalna. Za mała by rozpalić cokolwiek w sercach tych wszystkich ludzi.
- Spróbujemy. – otarłam nos skrawkiem rękawa. – Chodźmy na trening.
~*~
Na treningu byli chyba wszyscy. Oczywiście każdy osobno, przy różnych stanowiskach. Rozejrzałam się po Sali szukając Michaela. Stał przy stanowisku z łukiem i obracał w dłoni metalową strzałę. Przyglądał się z uwagą innym trybutom jakby chciał ocenić ich umiejętności. Po jego minie wyrażającą zadowolenie, można było zinterpretować, że uważa się za lepszego od wszystkich. Miałam ochotę podejść i zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy.
Nagle ktoś położył mi rękę na ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam, że to trybutka z ósemki, trybut z dziewiątki i jeszcze jedna trybutka, tym razem z jedynki.
- Hej. Widziałam jak się postawiłaś wcześniej temu trenerowi.  – wysoka blondynka z ósemki skinęła głową na Trevora, który chodził po Sali w tą i z powrotem. – Szkoda, że odbiło to się na twojej matce. Chcieliśmy ci tylko powiedzieć, że jesteśmy z tobą i jakbyś potrzebowała jakiejkolwiek pomocy to jesteśmy dostępni.
Rudzielec z dziewiątki i dziewczyna z jedynki uśmiechnęli się do mnie ciepło.
- Dziękuje, nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy – odpowiedziałam i przytuliłam wszystkich z osobna co było do mnie nie podobne. Kiedy trybuci odeszli po Sali rozległ się donośny głos trenera.
- Jak rzucasz ślamazaro? Nie uczyli cię w domu ryb łowić? – Trevor  wydarł się na trybutkę z czwartego, która po raz kolejny nie trafiła w tarczę rzucając trójzębem.
- Ale ja.. bo była wojna i.. – zaczęła się jąkać. Trevor podszedł do niej i bez żadnego ostrzeżenia uderzył w twarz. Nie wytrzymałam. Podbiegłam i rzuciłam się na niego biorąc do ręki nóż i przykładając do gardła.
- Jak śmiesz tak traktować kobietę? Co ty sobie wyobrażasz kretynie? Że nie mamy prawa głosu? Otóż się mylisz! – buzowała we mnie wściekłość. Przyparłam Trevora do ściany cały czas ciskając w niego spojrzenia ostre jak brzytwa. – Ja ci pokażę na co mnie stać. Nie można nas kontrolować, nie można nas do niczego zmuszać, nie można nam rozkazywać i decydować o naszym dalszym losie! Wiesz co ci powiem cwaniaczku? Może i przegraliśmy wojnę, ale została w nas nadzieja, miłość i dobro czego wy w sobie nie macie! Jesteśmy silniejsi i uwierz, że jeżeli jeszcze raz dotkniesz jakiegoś trybuta, nogi ci z dupy powyrywam!
Nagle całą salę przepełniły okrzyki radości i entuzjazmu. Wszyscy wiwatowali moje imię, a zwłaszcza trybutka z czwórki. Skinęłam na nią, a ta podeszła do mnie i do Trevora.
- Pokarz mu co to znaczy zdenerwować kobietę – zmrużyłam oczy i przy pomocy Ryana mocniej przyparłam Trevora do ściany. Trener szamotał się i rzucał przekleństwami na prawo i lewo, ale w net ucichł kiedy zobaczył zbliżającą się do niego brunetkę, którą wcześniej uderzył.
- I po co zaczynałeś? – mruknęłam i odwróciłam się w kierunku wyjścia. Pożegnały mnie, przepiękne dla moich uszu, okrzyki bólu mężczyzny.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- I powiedz mi Steven.. co ja mam zrobić? – Prezydent Stark obracał w dłoni pusty kieliszek po winie. W drugiej ręce trzymał pilot, którym przed chwilą uruchomił nagranie z całego zdarzenia w Sali Treningowej.
- Zabić. Zabić ją i wszystkich jej sojuszników. – Główny organizator igrzysk ze wstrętem gapił się na zakrwawioną twarz Trevora, którego właśnie wkładano na nosze.
- Dobry pomysł.. ale niewłaściwy. – Siwowłosy pięćdziesięciolatek wyłączył nagranie i puścił filmik z parady trybutów. – Widzisz ją? Kelsey Donner, trybutka z dystryktu drugiego… niby odważna, ale jednak gdzieś w środku się boi.
Steven skupił się na twarzy brunetki, która wyskoczyła z rydwanu i pognała w stronę wyjścia.
- Stwarza za dużo problemów. Trzeba ją usunąć. – wzruszył ramionami.
- Nie. Jakbyśmy ją zabili to ludzie by pomyśleli, że boimy się jednej, małej szesnastolatki. – Prezydent oparł się o czerwony skurzany fotel. – Niemożliwe żeby taka młoda dziewczynka była zdolna wznowić rewolucje.
- Co zamierzasz? – Steven spojrzał pytająco na Starka.
- Nic. Poczekamy. Jak wyjdzie na arenę, dzięki niej będzie większe widowisko. Teraz wszyscy uważają siebie za sojuszników. Zmieni się to kiedy zobaczą jak trybuci zabijają się nawzajem. Zwrócę ich przeciwko sobie. Sami siebie wykończą, a ja im w tym tylko pomogę. – Prezydent uśmiechnął się do siebie. – Nie mogę doczekać się tych igrzysk. Patrząc na jej śmierć ludzie stracą wiarę w wolność.
~*~
Hejj :D
Sorki za dłuuuuugą nieobecność :((((
Bardzo was za to przeprasza, ale obiecuje, że teraz będe dodawać w miarę regularnie czyli co tydzień :)
Według mnie rozdział taki sobie bo nie było o czym pisać, ale w następnym Trening Indywidualny i Wywiady , więc myślę że będzie dość ciekawie :3
// Kelesy ;*