środa, 16 kwietnia 2014

Rozdział 5

- Nie spodziewałaś się tego co? - mruknął Michael szczerząc do mnie zęby.
- Ty chyba też nie. - odparłam wyniośle, choć gdzieś w środku byłam bardzo przestraszona.
- Czy ja wiem? To Kapitol. Nie myślałaś chyba, że pójdą ci na rękę i będą dawać co najlepsze - chłopak zbliżył się do mojego ucha i wyszeptał - Oni pragną naszej śmierci.
Włoski na karku stanęły mi dęba. Michael odszedł wolnym krokiem, śmiejąc się pod nosem. Dlaczego mnie ciągle zastraszał?
- Umiesz się tym posługiwać? - z zamyślenia wyrwał mnie wysoki i umięśniony brunet. Wskazał ręką na jakiś przedmiot za mną.
- Podobno nazywa się łuk - rozszerzył oczy.
- Nie mam bladego pojęcia. Myślałam, że będziemy się posługiwać bronią palną - wzruszyłam ramionami. Chłopak uniósł lekko kąciki ust.
- Ja też. - odparł krótko i wyciągnął rękę. - Ryan.
- Kelsey - uścisnęłam jego dłoń.
- Nieźle nas zrobili w konia co? A miał być spokój do końca życia.
- No właśnie… Z którego dystryktu jesteś? - spytałam.
- Z siódemki. Drewno i papier. A ty?
- Z dwójki. Kamienie i takie tam. Nic ciekawego - odparłam. Brunet roześmiał się.
- Za to ty wydajesz mi się interesująca. Broń palna tak? A więc walka na odległość! Zaczniemy od łuku - chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę owej broni wiszącej na haczyku.
- Strzelałeś kiedyś? - zdziwiłam się.
- Nie. Poczekaj tu chwilkę - pobiegł gdzieś i za minutę wrócił z Trevorem. Umięśniony instruktor pokazał nam jak należy się obchodzić z łukiem i strzelił kilka razy w tarczę, naciągając cienką linkę i wypuszczając w powietrze strzałę.
- Teraz wy. Tylko ostrożnie - wręczył mi broń i poszedł zająć się chłopakiem z piątki, który niechcący rozciął nożem brew dziewczyny z dziewiątki.
- Całkiem nieźle - mruknął Ryan kiedy po raz setny trafiłam strzałą w metalową podłogę. Spojrzałam na niego jak na kretyna.
- Chyba ty. Ani razu w tarczę nie trafiłam. Za to ty...
- Raz. Raz trafiłem, więc nie przesadzaj! - roześmiał się. - Skoro nam nie idzie z łukiem to może rzekoma włócznia?
- Chętnie - odstawiłam łuk i poszłam za chłopakiem. Niestety i z włócznią nie szło mi najlepiej. Trafiłam może raz, albo dwa. Ryan ani razu.
- A co jeśli nie umiem się posługiwać żadną z tych broni? - jęknęłam rozpaczliwie.
- Jestem pewien, że dasz radę - niemalże mnie objął ramieniem, ale cofnął rękę w ostatniej chwili.
- Jeszcze rzucę tymi szpikulcami i koniec na dzisiaj - wskazałam ręką na sztylety wiszące na ścianie. Brunet wybuchnął śmiechem.
- To są noże. - poprawił mnie. Wzruszyłam ramionami.
- Wszystko jedno. - wzięłam do ręki nóż i go wyważyłam. Lekki i cienki. Zamachnęłam się i rzuciłam w stronę słomianej kukły. Moja twarz natychmiast wykrzywiła się w przerażeniu. Trafiłam w nogę chłopaka z dziesiątki. Przysłoniłam ręką usta i podbiegłam pomóc mu zatamować krwotok.
- Ale ze mnie niezdara. - kręcąc głową wyjęłam ostrze, a chłopak wrzasnął z bólu.
- Czyś ty zwariowała? - podbiegł do mnie Trevor z ekipą medyczną.
- To było niechcący! Przyrzekam! - położyłam dłoń na sercu. Co oni sobie teraz pomyślą?
- Przyznaj, że chciałaś go zabić. - warknął trener. - Widziałem cię na paradzie. Nie zgrywaj niewiniątka. Chcesz wznowić bunt.
- Ja..Co? Czy wy macie coś nie tak z głową? Nikt nie chce brać udziału w waszych chorych rozgrywkach! Ludzie umierają, a wy się cieszycie! - omiotłam spojrzeniem całą sale - Kapitol oszalał. Wyniszczycie całe społeczeństwo! Dystrykty was znienawidzą!
- Kelsey, wystarczy, chodź już - Ryan pociągnął mnie za rękę widząc narastającą wściekłość trenera.
- Nie skończyłam - warknęłam wyrywając się z uścisku. Wszyscy trybuci zebrali się wokół mnie. Skupiłam się na twarzy Trevora - Jeżeli chociaż raz spróbujecie nas dotknąć, obiecuje, że wywołam taką rewolucje, że zapamiętacie ją do końca życia!
Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z sali w towarzystwie braw i okrzyków radości pozostałych trybutów. Miałam teraz daleko gdzieś prezydenta i karę jaką mi wymierzy. Proszę bardzo, niech mnie zastrzeli na miejscu. Jednego zawodnika na arenie mniej. Przynajmniej cały Kapitol zapamięta osobę, która była w stanie doprowadzić do buntu i będzie wiedział że takich osób jest więcej.
*
- Hej, wszystko okej? - Ryan dogonił mnie kiedy wchodziłam do windy.
- Nie mam ochoty na towarzystwo - warknęłam, ale widząc jego urażoną minę dodałam - Wybacz, taka po prostu jestem.
- Może to i dobrze - chłopak wzruszył ramionami i wcisnął numerek z siódemką i dwójką. Oparłam się o chłodne lustro.
- A co jeśli zabiją mi matkę? - wydusiłam wreszcie te sześć obciążających mnie słów.
- Nie zabiją. Wszystko będzie dobrze. Po prostu.. Nie daj się im. Walcz. Jesteś o krok od stworzenia nowej rewolucji.
- Tak? I co z tego? Co mi to da? Znowu wojna!? Potem jeszcze większa kara! Skończy się na tym że rodzice będą posyłani razem z dziećmi na arenę. - odgarnęłam kosmyk włosów z czoła zdenerwowanym ruchem. Kiedy winda się zatrzymała, Ryan nagle mnie przytulił.
- Ja w ciebie wierze. Dopóki mamy nadzieje.. Wszystko się uda. - wyszeptał w moje włosy i cofnął się o krok. Rzucił mi na odchodne pełne ciepła spojrzenie i zniknął za drzwiami windy. Westchnęłam ciężko i weszłam do apartamentu. Chwilę stałam przy drzwiach próbując wyrównać oddech. Usłyszałam ciche krzyki dobiegające z salonu. Natychmiast tam pobiegłam.
- Kelsey.. nie patrz. – Gdy moja opiekunka  mnie zobaczyła natychmiast przysłoniła ciałem ogromny telewizor. Jednak jej próby spełzły na niczym. Była tak chuda, że wszystko było widać. Na ekranie pokazywano dystrykt drugi. Kamera wolno przesuwała się po twarzach roztrzęsionych obywateli. O co im chodziło? Coś się stało?
Lilian nerwowym ruchem schowała jakiś zwitek papieru za plecy.
- Co tam masz? – zmrużyłam oczy.
- Myślę, że nie powinnaś wiedzieć. – wyjąkała cofając się.
- Daj mi to. – rozkazałam podchodząc do niej. Kobieta drżącą ręką podała mi list.

,,Panno Kelsey’’

Widzę, że nie zrozumiała pani mojego ostatniego, jakże dobitnego przekazu. W wyniku nie zastosowania się do reguł i poleceń musiałem osobiście podjąć pewne kroki. Nie chcemy przecież, aby w państwie znów rozegrała się wojna. Musimy w pełni zapobiegać buntom, które coraz częściej są przez panią wznawianie. Ostrzegałem, że jeżeli jeszcze raz sprzeciwi się pani potędze Kapitolu odbije się to na pani rodzinie.
Życzę powodzenia na arenie, Prezydent Stark

Oniemiałam. Przez myśl przelatywały mi wszystkie przeczytane przed chwilą słowa. Wojna. Bunt. Potęga Kapitolu. Odbicie się na rodzinie. Na mojej rodzinie.
- Kelsey.. – zaczęła Lilian, ale zbyłam ją machnięciem ręki. Uniosłam głowę i spojrzałam na ekran. Pokazywano właśnie mój dom, a koło niego strażników trzymających moją matkę. Świat stanął w miejscu.
- Nie – wyszeptałam – NIE!
Podbiegłam do telewizora patrząc jak strażnicy zakuwają mamę w kajdanki, przykładają broń do skroni i wloką do opancerzonego wozu. Nogi momentalnie się pode mną ugięły. Upadłam na podłogę chowając twarz w dłoniach.
Chwilę później cały Kapitol usłyszał rozdzierający ciszę wrzask.
~*~
Heej ;33
To znowu ja !
Przepraszam was, że tak długo czekaliście, ale wiecie - zależy mi aby mieć średnią 4.5 ( wtedy dostanę stypendium XD ) , wiec w ostatnich tygodniach ostro zakuwałam i nie miałam czasu na pisanie :((
Co myślicie o tym rozdziale? Czy powstanie rewolucja ? c;
Next jakoś w tym tygodniu jako że mam wolne, a świąt nie obchodze xd
Pozdrawiam was baardzooo mocno i życzę wam Wesołego Jajka :D
// Kelsey

piątek, 4 kwietnia 2014

Rozdział 4

- Kelsey! O mój boże! Nic ci nie jest? - usłyszałam piskliwy głos Lilian - mojej opiekunki. Otworzyłam powoli oczy i rozejrzałam się wokoło. Leżałam teraz na wielkim, miękkim łóżku z fioletową narzutą. Na zielonych ścianach były namalowane złote zawijasy, a na drewnianej podłodze leżał brązowy, puchaty dywan. Spróbowałam powoli wstać z łóżka. Moje ciało natychmiast przeszył ból.
- Co się ze mną dzieje? - rozmasowałam plecy i spojrzałam pytająco na Lilian. Nie musiała mi opowiadać. Ponad jej ramieniem zauważyłam siedemdziesięciocalową plazmę wiszącą na ścianie. Na ekranie widniały zdjęcia z wczorajszej parady. Byłam na nich ja, w czasie mojej ucieczki. Próby wyjścia na wolność spełzły na niczym.
- Och.. - westchnęłam i odruchowo wygładziłam swoje kasztanowe włosy zaplecione w grubego warkocza. Kto mnie uczesał? Wstałam z łóżka, ignorując ból i podeszłam do ogromnego lustra, który zastępował ścianę. Dotknęłam palcami gładkiej tafli i zmarszczyłam brwi. To nie byłam ja! Przymknęłam oczy, myśląc że to sen. Kiedy je ponownie otworzyłam dostrzegłam, że obraz się nie zmienił.
Miałam na sobie obcisłą różową sukienkę, czarne, skórzane botki i tonę makijażu na twarzy. Moje jak dotąd morskie oczy były teraz czarne jak węgiel, oliwkowa skóra znikła pod grubą warstwą ciemnego pudru, a szminka na ustach była koloru wściekłego różu.
Skrzywiłam się i wzdrygnęłam ze wstrętem. Natychmiast pobiegłam do łazienki nie zwracając na protesty Lilian. Zmyłam makijaż i przebrałam się w turkusową, delikatną sukienkę oraz srebrne sandałki na wysokim obcasie. Nie byłam jedną z nich i nigdy nie będę.
- Kochanie, to była bardzo ładna sukienka - Lilian cmoknęła, kręcąc głową - Jeremy ci ją uszył.
- To niech sam ją sobie nałoży. - warknęłam wychodząc z pokoju. W salonie zauważyłam Michaela jedzącego czekoladowy suflet.
- O! Nasza mała buntowniczka przyszła! - wyszczerzył się wyłączając telewizor. - Jeżeli myślisz, że zabraliby cię do domu po tym całym przedstawieniu to się grubo mylisz. Utkwiłaś tu.
- Zamknij się Michael. - trzepnęłam go po głowię. Ten się zaśmiał i podał mi plan. Zerknęłam na niego przelotnie. Za dwadzieścia minut trening. Ciekawe jak będą nas szkolić? Na pewno dostaniemy broń palną, czyli pistolety i takie tam. Na szczęście ojciec nauczył mnie posługiwania się tego typu bronią. Jeden punkt dla mnie jeżeli chodzi o przeżycie. Z zamyślenia wyrwał mnie głos, jakiegoś mężczyzny, który dobiegał z ekranu. No tak, jeżeli ogłaszano coś ważnego telewizory aktywowały się same. Skupiłam się na zielonej twarzy z niebieskimi włosami. Najwyraźniej główny komentator igrzysk jest Kapitolińczykiem.
- Cóż za emocje! Już za cztery dni tegoroczni trybuci staną do walki na ogromnej arenie! Prezydent Stark dosłownie miesiąc temu wpadł na wspaniały pomysł urządzenia pierwszych na świecie Głodowych Igrzysk!  Proszę spojrzeć na te wesołe twarze naszych trybutów! - na ekranie ukazały się nędzne i wychudzone dzieci, które zostały wylosowane na igrzyska. Były przerażone. Płakały, a strażnicy na siłę odklejały ich od rozgoryczonych matek i ojców. Gdzie ta radość? Mamy się cieszyć, że idziemy na pewną śmierć? Niech sami sobię pójdą i zobaczą jak my się czujemy.
- Coś czuje, że to będzie najlepszy rok w moim życiu! –westchnął niebiesko włosy komentator i zaczął nas po kolei przedstawiać widzom. Najpierw opisał Vanesse i rudzielca z dystryktu pierwszego. Potem wygłosił parę słów o Michaelu. Następnie przeszedł do omawiania trybutów z trójki. Pominął mnie. Dlaczego? Celowo czy niechcący? Kiedy doszedł do dwunastki, gdzie było najgorzej, bo dystrykt fatalnie zniósł wojnę, ujrzałam dwoje dwunastolatków, którzy szczerzę mówiąc wyglądali na dziesięciolatków. Łza zakręciła mi się w oku, kiedy patrzyłam na scenę rozłąki z bliskimi. Po twarzach rodziców można było wywnioskować, że wiedzą iż nigdy nie zobaczą swoich dzieci. Nikt nie wiedział co zrobić. Nikt nie chciał się postawić Kapitolowi. Nikt nie chciał wojny. Ale przecież to nie znaczy, że nie mamy prawa głosu.
Ekran momentalnie pociemniał, by wkrótce znowu ukazać twarz kolejnego trybuta. Tym razem zdjęcie przedstawiało mnie.
- Kelsey Donner, dystrykt drugi, lat szesnaście. Wysoka dziewczyna z kasztanowymi włosami i niebieskimi oczami. – recytował komentator. – Była rebeliantka, podczas parady trybutów, próbowała uciec z trasy, którą jechały rydwany. Próba ucieczki na wolność skończyła się bolesnym zastrzykiem nasennym w plecy. Prezydent Stark pragnie poinformować trybutów, że jeżeli powtórzą czyn trybutki z dystryktu drugiego to ich bliscy zostaną rozstrzelani na miejscu. Dziekuje za uwagę i niech los wam zawsze sprzyja!
Telewizor wyłączył się, a w pokoju zapanowała cisza. Ukryłam twarz w dłoniach. Prezydent wszystko sobie świetnie zaplanował. Wie już jaka jestem i z pewnością poświęci mi najwięcej uwagi. Pokręciłam głową nie wiedząc co zrobić. Gdybym wykonała jeden krok w stronę postawienia się Kapitolowi, zabiliby mi moją rodzinę. Przekaz od prezydenta Starka był więc jasny i zrozumiały. Miałam po prostu siedzieć cicho i udawać grzeczną i potulną dziewczynkę, a nikomu nic się nie stanie.
*
- Witam tegorocznych trybutów na pierwszym treningu. – mężczyzna ubrany w czarny kombinezon przestawił się jako Trevor i wyjaśnił, że jest jednym z organizatorów igrzysk. Kiedy to usłyszałam od razu go znienawidziłam. – A więc, treningi będą trzy, na których każdy będzie miał za zadanie szkolić się na zawodowego trybuta oraz uczyć się survivalu. Pod koniec trzeciego treningu każdy będzie musiał zaprezentować wybraną umiejętność i zostanie oceniony w skali od jeden do dwunastu. Jakieś pytania?
Rozejrzał się wokoło. Nikt z otaczających go dwudziestu czterech trybutów nie podniósł ręki. Wszyscy spuścili głowy i w milczeniu skubali fragmenty kombinezonów. Organizator chrząknął nerwowo.
- Widzę, że wszyscy są gotowi. A więc zapraszam do Sali treningowej. – kilka osób podniosło głowy z zaciekawieniem. Miałam zamiar poduczyć się strzelania z karabinu i zabawić się nieco z pistoletem. Jako jedyna ochoczo pchnęłam drzwi wchodząc do ogromnej Sali zawalonej materacami, manekinami i różnymi konstrukcjami. Zmarszczyłam brwi. Nigdzie nie było śladu broni palnej.
- Co to jest? – usłyszałam za sobą szepty trybutów z szóstki. Odwróciłam się i spojrzałam na niską brunetkę w okularach trzymającą długi kij zakończony ostrym kawałkiem żelaza. Spojrzłam z zaciekawieniem na przedmiot.
- To jest włócznia – powiedział Trevor chwytając w dłoń owy kij i cofając przy tym ręke. Zamachnął się i rzucił włócznią w sam środek słomianej kukły, przebijając ją na wylot. Rozdziawiłam usta. Nigdy czegoś takiego nie widziałam.
- Co tu robią noże kuchenne? – spytała mnie  dziewczynka z dziesiątki. W malutkiej rączce ściskała ogromny nóż wykonany z żelaza.
- To się nazywa miecz. Służy do walki wręcz. – w głosie Trevora słychać było irytację. Okręciłam się, patrząc na setki broni wykonanych z żelaza i drewna. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Żadnej z tych broni nie znałam i nigdy ich nie widziałam na oczy. Wcześniej pewna siebie, teraz byłam przerażona. Poczułam strach, który sparaliżował moje ciało. Moje szanse na przeżycie gwałtownie zmalały. Zrobiło mi się niedobrze. Oparłam się o chłodną ścianę widząc jak inni trybuci są tak samo zdezorientowani jak ja. Kolejny znak od Kapitolu. Jesteśmy tylko zwykłymi ofiarami, które nie mają prawa pisać własnego losu.
~*~
Hejka :) Kolejny rozdział za nami, następny za tydzień!
Chciałabym go szczególnie zadedykować Paulli K, Teabunny, SpiteX, Nice oraz Finnickowi :))
Dziękuje za to, że czytacie i komentujecie moje wypociny <3 To jest dla mnie ogromnie motywujące i w pewnym sensię poprawia humor :)
Mam małe pytanko ! Piszę się dwóch dwunastolatków czy dwoje dwunastolatków? Coś czuje, że popełniłam błąd :/
Pozdrawiam was!! :*** // Kels.