środa, 26 marca 2014

Rozdział 3

Wysiadłam z pociągu cała zestresowana. Wszyscy zebrani kapitolińczycy z zachwytem wlepiali we mnie oczy, próbując mnie dotknąć. Cofnęłam się z obrzydzeniem. Jak można się tak zachowywać? Kątem oka zauważyłam nadjeżdżający pociąg. Ludzie jak opętani podbiegli do otwierających się drzwi, z których wysiadła niska blondynka z dziwnym grymasem na twarzy. Obok niej stanął tęgi rudzielec o zielonych oczach. We dwoje sprawiali wrażenie zdezorientowanych i nieco przestraszonych. Korzystając z chwilowej swobody, razem z Michaelem i prowadzącą nas opiekunką uciekliśmy do wielkiego budynku przed nami. Zerknęłam na tłumy oblegające trybutów z jedynki. Zawsze chciałam być sławna, ale nie aż tak. Napewno nie dlatego że idę na pewną śmierć. Odwróciłam wzrok od kapitolińczyków i spojrzałam na Michaela.
- Co teraz z nami zrobią?
- Umyją i przebiorą - odpowiedział chłopak. Popatrzyłam na niego jak na idiote.
- Po co?
- Bo niedługo jest parada trybutów. - westchnął nieco zirytowany. Denerwowałam go? Czy on się nie martwił swoim losem?
- Vanessa Blake! - z głośników popłynął słodki głos jakiejś młodej kobiety. Dopiero po chwili spostrzegłam, że chodziło o trybutkę z dystryktu pierwszego, bo w końcu dotarła do budynku i weszła niepewnym krokiem za zieloną kotarę. Za nią wszedł rudzielec, a ja zaraz po nim. Moim oczom ukazały się dwadzieścia cztery rozkładane fotele. Każde stanowisko było oddzielone kotarą i miało przydzielone trzech pracowników.
- Kelsey Donner? - spytał mnie jeden z nich. Nieśmiało skinęłam głową. - Zapraszam.
Podeszłam do nich wolnym krokiem i usadowiłam się na fotelu. Wydawało się, że zabieg trwa wieki. Ludzie myli mnie, przebierali, układali włosy, upiększali.. Było to przyjemne na swój sposób, ale nadal nie wiedziałam po co mnie tak stroją.
- Skończone - jakaś kobieta uśmiechnęła się do mnie, mrugając różowymi oczami. – Teraz czekaj tu na swojego stylistę.
Stylistę? Czy ci ludzie naprawdę ogłupieli?
- Wąskie biodra, blada cera, kasztanowe włosy.. – usłyszałam cichy głos za swoimi plecami. Odwróciłam się gwałtownie. Przede mną stał czarnoskóry, wysoki mężczyzna o łagodnych rysach twarzy.
- Jestem Jeremy, pochodzę z twojego dystryktu – podał mi ręke. Zrozumiałam, że to mój stylista.
- Dlaczego postanowił pan służyć Kapitolowi? – zmrużyłam oczy. Stolica jest cały czas przeciwko nam, a on dla niej pracuje..
- Nie twoja sprawa. Wojna minęła. – wycedził przez zęby. – Ubierz to.
Rzucił we mnie jakąś sukienką i wyszedł z pokoju. Co za idiota. Zero współczucia. To ja idę na arenę, nie on. Spojrzałam na szaro-złotą sukienkę. Prosta, nie za ładna, ale znośna. Podobne sukienki nosiło się jako mundurki do szkoły. Nałożyłam ją na siebie, przeglądając się w lustrze. Nic nadzwyczajnego.
- Jeszcze lekki makijaż! – rzucił mój stylista popychając w moją stronę dwóch makijarzystów. Szare cienie do powiek i kilka brylancików jako sztuczne łzy pod oczami. Wyglądałam… dość nietypowo.
- Dziesięć minut do transmisji na żywo! – minęła mnie jakaś kobieta, ze słuchawką przy uchu .
- Słucham? – zawołałam za nią. Ta w odpowiedzi tylko machnęła ręką i pognała dalej.
- Kelsey, co ty tu robisz? Do rydwanu! – Podskoczyłam kiedy usłyszałam piskliwy głosik Lilian. Opiekunka chwyciła mnie nieoczekiwanie za ręke i zaczęła ciągnąć przed siebie. Moim oczom ukazało się dwanaście czarnych rydwanów zaprzężonych po dwa kruczoczarne konie. Podeszłam do jednego z nich i pogłaskałam lśniącą sierść.
- Widzę, że tobie los również nie sprzyja..– zagadałam smutno do zwierzęcia. Ten parsknął i przechylił łeb w moją stronę.
- Trybuci do rydwanów! – wrzasnął na cały głos, zapewne organizator igrzysk. Posłusznie wsiadłam do rydwanu. Chwilę potem wskoczył do niego Michael.
- Uśmiechaj się i machaj do ludzi. – rozkazał mi, kiedy rydwany ruszyły z miejsca. Przerażona kurczowo trzymałam się barierki.
- Po co? – spytałam zdziwiona. Zanim uzyskałam odpowiedź oślepiające światło zalało mi twarz. Usłyszałam miliony krzyków zagłuszających moje myśli. Otworzyłam szeroko oczy nie wierząc w to co widzę. Kilka tysięcy osób siedziało po obu stronach trasy rydwanów. Skandowali nasze imiona, rzucali w nas różami, klaskali, zachwycali się.. Ale czym? Nami? Naszą przyszłą śmiercią? Nie zasłużyli na żaden uśmiech, żadną odrobinę ciepła z mojej strony. Patrzyłam przed siebię, traktując ich wszystkich jak powietrze. Michael, ubrany identycznie jak ja, zachowywał się jak szaleniec. Tak machał zawięcie ręką, że o mało co nie wypadł z rydwanu. Przewróciłam z irytacją oczami i zajęłam się dokładnym studiowaniem trybutów. Vanessa Blake i rudzielec z jedynki byli ubrani w proste białe koszule i złote spodnie. Na ich głowach mieściły się starannie wypolerowane korony. Nie machali do widzów, tylko wręcz przeciwnie, kulili się ze strachu. Zresztą jak wszycy pozostali. Trybci z siódemki, przebrani za drzewa i trybuci z dwunastki przebrani za górników nerwowo zerkali na publiczość. Strach malował im się na twarzach, nieustępując miejsca szczęściu jakie odczuwali dosłownie trzy dni temu. Potem zaczął się koszmar. Wszyscy mieli żyć w zgodzie. Wszyscy. Kapitol obiecał dobrobyt i koniec wojny, a jednak skłamał. Popatrzyłam na tych wszystkich ludzi, którzy do niedawna wierzyli w miłość, radość, nadzieje.. Teraz ich serce jest przepełnione strachem i bezsilnością. Nie zasłużyliśmy na taki los. Jesteśmy ludźmi tak jak kapitolińczycy. Powinniśmy być traktowani na równi.
Nagle coś do mnie dotarło. Przecież nikt nie ma prawa wyznaczać mi własnego losu. Umiem się postawić. Nie poddam się tak łatwo.
Zacisnęłam pięści i spojrzałam na konie. Ciągnęły rydwan wolno i spokojnie. Już czas.
Zerwałam się z rydwanu i zaczęłam biec pod prąd jadących rydwanów. Publiczność zamarła zszokowana patrząc jak docieram do bramy, z ktorej wyjechały rydwany.
- Cholera! - wrzasnęłam. Brama zamknięta. Odwróciłam się. Pozostałe rydwany z trybutami stanęły w miejscu. Wytężyłam wzrok. Trzech strażników pokoju biegło do nnie z pistoletami w dłoniach mierząc we mnie. Zaczęłam rozpaczliwie szarpać za kraty, posyłając publiczności przerażone spojrzenia. Nikt się nie ruszył z miejsca, aby mi pomóc. Za późno. Strażnicy dopadli mnie, a ja zaczęłam się szarpać i wyrywać.
- Puszczajcie! Mam prawo żyć! - wrzasnęłam kopiąc jednego ze strażników w kostke. Ten syknął z bólu i przyłożył mi broń do skroni.
- Jeden ruch, a po tobie. - warknął mi do ucha.
- Śmiało - popatrzyłam mu prosto w oczy. Widać było, że nie spodziewał się takiej reakcji.
- Dobranoc - wyszeptał. Dobranoc? Że co?
- Jest dzień, krety.. - nie dokończyłam. Poczułam tylko ukłycie na plecach, a potem ciemność zemgliła mi oczy.
~*~
Aż głupio mi, że to wstawiłam.. Cały tydzień na to czekaliście, a ja z takim do dupy ( przepraszam za wyrażenie ) rozdziałem wyjeżdzam :/ nie mam ostatnio weny, ale dręczyło mnie poczucie winyże w ogóle nie wstawiam tutaj żadnych rozdziałów. Wybaczcie mi proszę, za to coś ( bo nie można nazwać tego rozdziałem ) , za tą masę błędów i za brak weny. :// ~Kels

wtorek, 18 marca 2014

Rozdział 2

- Kelsey! Kelsey! – usłyszałam za swoimi plecami. Mama biegła do mnie cała zapłakana. Strażnicy zatamowali jej drogę, a mnie zaprowadzono na scenę.
- Jak się czujesz kochanie? – spytała szyderczo kobieta, która mnie wcześniej wylosowała. Zamilkłam patrząc się tępo w przestrzeń. Nadal myślałam, że to dobry żart.
- No cóż.. przejdźmy zatem do wyboru chłopca, który dołączy do naszej szczęśliwej trybutki! – Spojrzałam na kobietę z nienawiścią. Szczęśliwej? Czy ci durni kapitolińczycy myślą, że pójście na pewną śmierć jest dla mnie niesamowitym szczęściem? To jest po prostu żałosne.
- Chłopcem, który stanie do walki razem z Kelsey jest… Michael Space! – o nie. Tylko nie on. Z tłumu wyłania się wysoki osiemnastolatek, mój wróg numer jeden. Od dzieciństwa dokuczał mi ile wlezie. Nienawidziliśmy się. Jednak teraz wyczułam w nim strach, którego dotąd nie znałam. Czyżby pierwszy raz  przestraszył się śmierci?
- Proszę państwa! A oto trybuci pierwszych Głodowych Igrzysk! Proszę o oklaski! – zawołała kobieta do tłumu. Nikt nie zamierzał klaskać. Nie w tej chwili. Niemalże na każdej twarzy zauważyłam ból i smutek. Niektórzy cicho popłakiwali. Nie tylko ja nie potrafiłam uwierzyć w to co się teraz dzieje. Zerknęłam na Michaela. Był przygaszony i cichy. Nie był sobą.
*
Siedziałam w kącie jednego z pokoi w wielkim pociągu. Płakałam. Po wybraniu nas na trybutów, zaciągnęli mnie do pociągu nie pozwalając nam na pożegnanie z rodzicami. Co teraz przeżywa moja matka? Ma tylko mnie. Ojciec zginął w wojnie. Chociaż nie wyobrażam sobie mojej wygranej, mam zamiar wrócić do dystryktu cała i zdrowa.
- Mogę wejść? – ktoś spytał cicho przy drzwiach. Uniosłam głowę i zobaczyłam, że to Michael. – Nieźle nas w to wrobili co? A już myślałem, że po wojnie będę żyć w spokoju i szczęściu.. ale to tylko tanie złudzenie.
Byłam zdziwiona. Odezwał się do mnie nie rzucając przy tym żadnego przykrego komentarza.
- Jeżeli nie masz nic przeciwko to możemy razem obejrzeć losowanie w innych dystryktach. – zaproponował. Kiwnęłam w milczeniu głową i usiadłam na łóżku. Michael włączył ogromny telewizor i ukazała się nam scena z dystryktu pierwszego. Było tak jak u nas. Wszyscy zaskoczeni, płakali i krzyczeli z rozpaczy. We wszystkich dystryktach wybierali przestraszone dzieci, najczęściej młode i niedoświadczone. Westchnęłam cicho. Przynajmniej szanse na przeżycie mamy wyrównane.
- Myślisz, że wygramy? Mamy szansę. – szepnął brunet patrząc mi głęboko w oczy.
- Dlaczego tak się do mnie odzywasz? – spytałam. Nareszcie się odważyłam.
- A po co być dalej chamskim i wrednym. Opłaciło się to? Nie. I tak zginę… Zgoda? – wyciągnął ręke, a ja niepewnie ją uścisnęłam.
- Słyszałaś o planie Igrzysk? Najpierw jak dojedziemy do, dwulicowego nawiasem mówiąc, Kapitolu odbędzie się parada trybutów gdzie będziemy się prezentować światu. Potem będzie kilka treningów i na koniec…śmierć. – miał racje. Dobrze skojarzył występ na arenie. Śmierć. Ciekawe jakie to uczucie umierać z ręki drugiego człowieka. Wzdrygnęłam się na myśl o tym.
- O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego dzieci?  - znów się rozpłakałam.
- Rozmawiałem z Lilian, kobietą co nas wylosowała i powiedziała, że po wojnie Kapitol nadal był wściekły na to, że mu się postawiliśmy. Wiedział, że teraz po wielu zniszczeniach i licznych stratach nie zdołamy się mu postawić. I miał racje. Prezydent chciał nam dać jasno do zrozumienia, że w porównaniu z potęgą Kapitolu jesteśmy niczym. Urządził igrzyska, na które pojadą dzieci, na pewną śmierć. Dlaczego dzieci? Ponieważ stolica chce szczególnie ukarać dorosłych za to, że się im postawili. Chcę im zabrać to co dla nich najcenniejsze. Czyli nas. – Michael mówił to z goryczą i smutkiem. Rozumiałam go teraz jak nikt inny.
- Dzieciaki! Dojeżdżamy do Kapitolu! – Lilian zawołała nas, a my podeszliśmy do okna. Rozsunęliśmy zasłony i ujrzeliśmy ogromny Kapitol. Zewsząd oblewała go woda jakby chciał odgrodzić się od innych.  Brzydził się nas. Ludzi niższego pokroju.
- Jak ja uwielbiam to miasto! – rozanielona Lilian skakała przy oknie podziwiając widoki. Po chwili wjechaliśmy na peron.  Kątem oka zauważyłam jakiś ruch. O nie. Czy to?..
Na peronie stało chyba około dwustu osób. Czekali na nas, czy na pociąg? Po chwili uzyskałam odpowiedź. Wszyscy ludzie zaczęli do nas machać, wiwatować i rozsyłać buziaki.
- Skąd oni wiedzieli, że tu przyjedziemy? – spytałam się Michaela. Zamiast niego usłyszałam odpowiedź od Lilian.
- Jak to skąd? Wasz występ na arenie jest transmitowany na cały świat! Każdy o was słyszał i każdy się wami zachwyca! To wszystko dla ludzi!
Nie mogłam uwierzyć w to co powiedziała. Jak można być tak okrutnym człowiekiem, żeby cieszyć się z czyjejś śmierci? Jak można nas tak upokorzyć przed całym światem? Teraz zrozumiałam jedno. Wojna się jeszcze nie skończyła, a Kapitol wciąż domaga się krwawej zemsty.
~*~
2 rozdział za nami ;3 Następny pojutrze :) Jak wam sie spodobał i chcecie więcej dajcie ciepły komentarz - WIELKA MOTYWACJA DLA AUTORKI :) Lub też dajcie krytyczny komentarz, bo przecież nie jestem idealna i czasem popełniam jakieś błędy więc jeżeli wam się coś nie podoba to śmiało mówić, a ja postaram się to w przyszłości naprawić! :) //Kels.

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 1

- Leci bomba! – krzyknął ktoś do mnie, popychając mnie na bok. Spojrzałam w górę, patrząc jak kolejna bomba przeszywa powietrze i ląduje 10 metrów za mną na ziemi, po czym wybucha. To dla mnie normalne. Od 6 lat my, czyli 13 dystryktów toczymy wojnę z Kapitolem o wolność. Nasze państwo, Panem, jest totalitarne, a rządów prezydenta nikt nie jest w stanie obalić. Zaczęliśmy się buntować 7 lat temu, kiedy to stolica państwa, Kapitol, zaostrzyła kary, pozbawiła nas wolności i wszelkich praw. Wydawało się, że wojna trwa wieczność.  Coś czuję, że nikt nigdy nie wygra, bo zarówno Kapitol jak i dystrykt 13 są w posiadaniu broni jądrowej. Prezydent ze szczególnością bierze na cel trzynastkę.
- Chodź kochanie! Schowamy się w piwnicy! – krzyknęła do mnie mama pociągając za ręke. Na jej twarzy malowało się przerażenie. Nikt nie chciał wojny, ale to było jedyne możliwe rozwiązanie. Teraz tylko wystarczy poczekać na skutki.
- Ale mamo! Jestem im potrzebna! – powiedziałam błagalnie, zwracając twarz w kierunku żołnierzy z bronią.
- Nie ma mowy. Chodź. Masz 12 lat. Nie chcę cię stracić – szepnęła mama przytulając mnie do piersi i prowadząc do piwnicy. Starannie zamknęła za sobą drzwi i usiadłyśmy na sofie. Piwnica była gotowa do przetrwania. Wszędzie walało się jedzenie i ubrania. Włączyłam telewizor gdzie pokazywano najświeższe wiadomości na temat wojny. Pokazali teraz obraz poduszkowca lecącego nad dystryktami kolejno :  jedenastką, dwunastką i trzynastką. Tam się zatrzymał.. ale dlaczego? Podkuliłam nogi modląc się, aby nic złego się tam nie stało. Na szczęście ja jestem daleko. Mieszkam w dwójce.
- O cholera – mama podbiegła do telewizora i spojrzała na ekran, a jej twarz wykrzywiła się w przerażeniu i goryczy. O co jej chodzi? Uzyskałam odpowiedź dopiero wtedy gdy sama spojrzałam na ekran. Dystrykt 13 został zbombardowany.
***
Wstałam wcześnie rano, zrywając się z łóżka. Spojrzałam odruchowo na zegarek wiszący na bladozielonej ścianie.
- Dopiero dziewiąta? – mruknęłam i zaczęłam się ubierać w niebieską sukienkę w prostym kroju. Ciemne włosy zaplotłam w warkocz i zrobiłam sobie szybki makijaż. Pobiegłam do kuchni chwytając w dłoń jabłko.
- Mamo jesteś w domu? – wydarłam się na cały głos. Odpowiedziała mi cisza. Wzruszyłam ramionami i wyjrzałam przez okno.  Przez drogę przejeżdżało właśnie 8 opancerzonych wozów, prowadzonych przez żołnierzy ubranych w białe zbroje. Zmarszczyłam brwi. Kapitol dwa dni temu ogłosił, że w każdym dystrykcie odbędzie się pewna uroczystość, którą podobno każdy zapamięta na całe życie. Rok temu skończyła się wojna, ale w powietrzu nadal dało się wyczuć napięcie. 
Godzinę później wyszłam z domu, a ciepłe promienie słoneczne zalały mi twarz. Byłam potwornie ciekawa co zorganizował dla nas Kapitol. Dojście do Pałacu Sprawiedliwości, siedziby burmistrza, zajęło mi 5 minut.
- Co jest? – odgarnęłam włosy z twarzy. Przed sobą ujrzałam około 200 osób, które stanęły w kolejce do jakiegoś stolika. Zdziwiłam się jeszcze bardziej kiedy zrozumiałam, że ludzie w kolejce to dzieci. Dorośli stali za nimi w rzędach wychylając głowy. Ujrzałam swoją matkę w tłumie.
- Coś się stało? O co chodzi? – spytałam.
- Nie mam bladego pojęcia. Burmistrz kazał zebrać wszystkie dzieci w wieku od 12 do 18 lat i ustawić w kolejce do tamtego stolika – odparła mama z niepokojem. Zmarszczyłam brwi i stanęłam w kolejce. Po dziesięciu minutach w końcu stanęłam przy stole.
- Wyciągnij rękę – rozkazała kobieta w mundurze oficerskim.
- Po co?
- Nie zadawaj żadnych pytań. Daj ręke – powiedziała kobieta stanowczym tonem, a ja wyciągnęłam dłoń. Przyłożyła mi do palca jakiś przyrząd, który przekłuł mi skórę. Syknęłam z bólu. Kobieta – żołnierz przyłożyła mój palec do kartki zostawiając tam ślady mojej krwi.
- Następna! – krzyknęła, po czym dodała – a ty masz iść do swojego przedziału wiekowego.
Ruszyłam powoli i wtopiłam się w tłum dzieci. Rozglądałam się dokoła widząc jak kilkunastu strażników trzyma broń wycelowaną w nas. Czyżby szykowała się kolejna wojna?
- Witajcie! Witajcie! – na scenę weszła jakaś wysoka kobieta. Po jej stylu ubierania się zrozumiałam, że pochodzi z Kapitolu. – Na początek chciałabym pokazać wam pewien film, który jest dla nas wyjątkowo ważny.
Na wielkim telebimie ukazał się film. Opowiadał on o wojnie, o zniszczonym dystrykcie trzynastym i o tym, że aby nie doszło więcej do takiego czynu Kapitol zorganizował Głodowe Igrzyska, gdzie rok do roku z każdego dystryktu będą losowane dzieci w wieku 12 do 18 lat, które stoczą na arenie walkę na śmierć i życie. Z krwawych rozgrywek przeżyje tylko jedna osoba, która do końca życia będzie pławiła się w luksusie.
Nagle zrobiło się cicho. Nikt z tutejszych zebranych osób nie mógł uwierzyć w to co ukazał nam film. Według niego dwoje z nas miało stoczyć walkę na arenie. Na śmierć. Wszyscy zaczęli wrzeszczeć z przerażenia, zarówno dzieci jak i dorośli. Dlaczego? Jakim sposobem?
- To nie są żarty! Czas wylosować dziewczynę i chłopaka, którzy będą mieli zaszczyt reprezentować dystrykt 2 na tegorocznych pierwszych w świecie Głodowych Igrzyskach!
Kobieta uśmiecha się bezczelnie i podchodzi do kuli wypełnionej nazwiskami dzieci. Czy ona mówi prawdę? Mamy ginąć? Jakim prawem? Wyławia karteczkę. To nie mogę być ja. Nadal nikt nie może w to wszystko uwierzyć. Dorośli ogłupieli. Wołają swoje dzieci. Ogólny rozgardiasz przerywa donośny głos dobywający się ze sceny.
- Kelsey Donner!  - Z moich ust wydobywa się jęk, a twarz wyraża strach i przerażenie.  Dziewczyna, która stoczy walkę na arenie to ja.
~*~
Hej ;3 Postanowiłam założyć takiego bloga i pierwszych na świecie Głodowych Igrzyskach :) Historia jest o dziewczynie, która trafia na arene, rozumiejąc że tak naprawdę wojna wciąż trwa, a Kapitol domaga się rozlewu krwi. Czy przetrwa i odkryje co tak naprawdę jest prawdą, a co kłamstwem? Zapraszam do komentowania! Wszystkie świetnie motywują i pobudzają mnie do pisania :) /Kelsey.