poniedziałek, 12 maja 2014

Rozdział 6

- Mamo! Mamo! – krzyczy z oddali mała dziewczynka. – Patrz co znalazłam!
Trzydziestoletnia blond włosa kobieta z uśmiechem podchodzi do córki i bierze ją w objęcia.
- Co tam masz kochanie?  - pyta, a brązowowłosa podaje jej prymulkę.
- To dla ciebie.  – maleńka całuję matkę w policzek. – Kocham cię i nigdy nie zostawię.
- Ja ciebie też nie. Nic nas nie rozdzieli – śmieje się kobieta i razem z córką kierują się w stronę domu.
~*~
Wspomnienia przelatywały jedno po drugim, a ja nie mogłam ich powstrzymać. Co zrobią teraz z moją mamą? Czy jeszcze żyje? Serce podpowiadało mi, że tak, że po wstąpieniu na arene ją wypuszczą.
- Kelsey! Kells.. ? – usłyszałam głos Ryana za drzwiami do mojego pokoju. Potrzebowałam pocieszenia.
- Wejdź – mruknęłam rzucając się na łóżko i zatapiając twarz w poduszce.  Chłopak wszedł do pokoju.
- Za godzinę trening. Przyjedziesz wcześniej? – usiadł na łóżku, a kiedy nie podniosłam głowy, położył dłoń na moim ramieniu. – Coś się stało?
- Oni.. Kapitol.. Prezydent.. – łzy zaczęły same spływać mi po policzkach. Podniosłam się z łózka i podałam Ryanowi zwitek papieru. Był to list od prezydenta Starka. Mina chłopaka rzedła coraz bardziej, z każdym czytanym wyrazem.
- Jak oni mogli coś takiego zrobić? To jest nieludzkie! To jest chore! – wybuchł.
- A igrzyska nie są nieludzkie? Są! Mam dosyć tego świata! Tego życia! – podkuliłam nogi i ukryłam twarz w dłoniach. – Najchętniej to bym się zabiła.
- To dlaczego do tej pory tego nie zrobiłaś? – szepnął Ryan. Spojrzałam mu w oczy, które błyszczały tak samo jak moje.
- Bo… może się boje. Bo może jest jeszcze jakaś nadzieja. – odwróciłam głowę w stronę okna. Wielkie krople deszczu spływały po gładkiej tafli szkła. Wyglądały jak miliony łez wylanych przez ludzi w czasie wojny, która najwyraźniej się jeszcze nie skończyła.
- Jest nadzieja, ale minimalna. Za mała by rozpalić cokolwiek w sercach tych wszystkich ludzi.
- Spróbujemy. – otarłam nos skrawkiem rękawa. – Chodźmy na trening.
~*~
Na treningu byli chyba wszyscy. Oczywiście każdy osobno, przy różnych stanowiskach. Rozejrzałam się po Sali szukając Michaela. Stał przy stanowisku z łukiem i obracał w dłoni metalową strzałę. Przyglądał się z uwagą innym trybutom jakby chciał ocenić ich umiejętności. Po jego minie wyrażającą zadowolenie, można było zinterpretować, że uważa się za lepszego od wszystkich. Miałam ochotę podejść i zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy.
Nagle ktoś położył mi rękę na ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam, że to trybutka z ósemki, trybut z dziewiątki i jeszcze jedna trybutka, tym razem z jedynki.
- Hej. Widziałam jak się postawiłaś wcześniej temu trenerowi.  – wysoka blondynka z ósemki skinęła głową na Trevora, który chodził po Sali w tą i z powrotem. – Szkoda, że odbiło to się na twojej matce. Chcieliśmy ci tylko powiedzieć, że jesteśmy z tobą i jakbyś potrzebowała jakiejkolwiek pomocy to jesteśmy dostępni.
Rudzielec z dziewiątki i dziewczyna z jedynki uśmiechnęli się do mnie ciepło.
- Dziękuje, nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy – odpowiedziałam i przytuliłam wszystkich z osobna co było do mnie nie podobne. Kiedy trybuci odeszli po Sali rozległ się donośny głos trenera.
- Jak rzucasz ślamazaro? Nie uczyli cię w domu ryb łowić? – Trevor  wydarł się na trybutkę z czwartego, która po raz kolejny nie trafiła w tarczę rzucając trójzębem.
- Ale ja.. bo była wojna i.. – zaczęła się jąkać. Trevor podszedł do niej i bez żadnego ostrzeżenia uderzył w twarz. Nie wytrzymałam. Podbiegłam i rzuciłam się na niego biorąc do ręki nóż i przykładając do gardła.
- Jak śmiesz tak traktować kobietę? Co ty sobie wyobrażasz kretynie? Że nie mamy prawa głosu? Otóż się mylisz! – buzowała we mnie wściekłość. Przyparłam Trevora do ściany cały czas ciskając w niego spojrzenia ostre jak brzytwa. – Ja ci pokażę na co mnie stać. Nie można nas kontrolować, nie można nas do niczego zmuszać, nie można nam rozkazywać i decydować o naszym dalszym losie! Wiesz co ci powiem cwaniaczku? Może i przegraliśmy wojnę, ale została w nas nadzieja, miłość i dobro czego wy w sobie nie macie! Jesteśmy silniejsi i uwierz, że jeżeli jeszcze raz dotkniesz jakiegoś trybuta, nogi ci z dupy powyrywam!
Nagle całą salę przepełniły okrzyki radości i entuzjazmu. Wszyscy wiwatowali moje imię, a zwłaszcza trybutka z czwórki. Skinęłam na nią, a ta podeszła do mnie i do Trevora.
- Pokarz mu co to znaczy zdenerwować kobietę – zmrużyłam oczy i przy pomocy Ryana mocniej przyparłam Trevora do ściany. Trener szamotał się i rzucał przekleństwami na prawo i lewo, ale w net ucichł kiedy zobaczył zbliżającą się do niego brunetkę, którą wcześniej uderzył.
- I po co zaczynałeś? – mruknęłam i odwróciłam się w kierunku wyjścia. Pożegnały mnie, przepiękne dla moich uszu, okrzyki bólu mężczyzny.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- I powiedz mi Steven.. co ja mam zrobić? – Prezydent Stark obracał w dłoni pusty kieliszek po winie. W drugiej ręce trzymał pilot, którym przed chwilą uruchomił nagranie z całego zdarzenia w Sali Treningowej.
- Zabić. Zabić ją i wszystkich jej sojuszników. – Główny organizator igrzysk ze wstrętem gapił się na zakrwawioną twarz Trevora, którego właśnie wkładano na nosze.
- Dobry pomysł.. ale niewłaściwy. – Siwowłosy pięćdziesięciolatek wyłączył nagranie i puścił filmik z parady trybutów. – Widzisz ją? Kelsey Donner, trybutka z dystryktu drugiego… niby odważna, ale jednak gdzieś w środku się boi.
Steven skupił się na twarzy brunetki, która wyskoczyła z rydwanu i pognała w stronę wyjścia.
- Stwarza za dużo problemów. Trzeba ją usunąć. – wzruszył ramionami.
- Nie. Jakbyśmy ją zabili to ludzie by pomyśleli, że boimy się jednej, małej szesnastolatki. – Prezydent oparł się o czerwony skurzany fotel. – Niemożliwe żeby taka młoda dziewczynka była zdolna wznowić rewolucje.
- Co zamierzasz? – Steven spojrzał pytająco na Starka.
- Nic. Poczekamy. Jak wyjdzie na arenę, dzięki niej będzie większe widowisko. Teraz wszyscy uważają siebie za sojuszników. Zmieni się to kiedy zobaczą jak trybuci zabijają się nawzajem. Zwrócę ich przeciwko sobie. Sami siebie wykończą, a ja im w tym tylko pomogę. – Prezydent uśmiechnął się do siebie. – Nie mogę doczekać się tych igrzysk. Patrząc na jej śmierć ludzie stracą wiarę w wolność.
~*~
Hejj :D
Sorki za dłuuuuugą nieobecność :((((
Bardzo was za to przeprasza, ale obiecuje, że teraz będe dodawać w miarę regularnie czyli co tydzień :)
Według mnie rozdział taki sobie bo nie było o czym pisać, ale w następnym Trening Indywidualny i Wywiady , więc myślę że będzie dość ciekawie :3
// Kelesy ;*

środa, 16 kwietnia 2014

Rozdział 5

- Nie spodziewałaś się tego co? - mruknął Michael szczerząc do mnie zęby.
- Ty chyba też nie. - odparłam wyniośle, choć gdzieś w środku byłam bardzo przestraszona.
- Czy ja wiem? To Kapitol. Nie myślałaś chyba, że pójdą ci na rękę i będą dawać co najlepsze - chłopak zbliżył się do mojego ucha i wyszeptał - Oni pragną naszej śmierci.
Włoski na karku stanęły mi dęba. Michael odszedł wolnym krokiem, śmiejąc się pod nosem. Dlaczego mnie ciągle zastraszał?
- Umiesz się tym posługiwać? - z zamyślenia wyrwał mnie wysoki i umięśniony brunet. Wskazał ręką na jakiś przedmiot za mną.
- Podobno nazywa się łuk - rozszerzył oczy.
- Nie mam bladego pojęcia. Myślałam, że będziemy się posługiwać bronią palną - wzruszyłam ramionami. Chłopak uniósł lekko kąciki ust.
- Ja też. - odparł krótko i wyciągnął rękę. - Ryan.
- Kelsey - uścisnęłam jego dłoń.
- Nieźle nas zrobili w konia co? A miał być spokój do końca życia.
- No właśnie… Z którego dystryktu jesteś? - spytałam.
- Z siódemki. Drewno i papier. A ty?
- Z dwójki. Kamienie i takie tam. Nic ciekawego - odparłam. Brunet roześmiał się.
- Za to ty wydajesz mi się interesująca. Broń palna tak? A więc walka na odległość! Zaczniemy od łuku - chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę owej broni wiszącej na haczyku.
- Strzelałeś kiedyś? - zdziwiłam się.
- Nie. Poczekaj tu chwilkę - pobiegł gdzieś i za minutę wrócił z Trevorem. Umięśniony instruktor pokazał nam jak należy się obchodzić z łukiem i strzelił kilka razy w tarczę, naciągając cienką linkę i wypuszczając w powietrze strzałę.
- Teraz wy. Tylko ostrożnie - wręczył mi broń i poszedł zająć się chłopakiem z piątki, który niechcący rozciął nożem brew dziewczyny z dziewiątki.
- Całkiem nieźle - mruknął Ryan kiedy po raz setny trafiłam strzałą w metalową podłogę. Spojrzałam na niego jak na kretyna.
- Chyba ty. Ani razu w tarczę nie trafiłam. Za to ty...
- Raz. Raz trafiłem, więc nie przesadzaj! - roześmiał się. - Skoro nam nie idzie z łukiem to może rzekoma włócznia?
- Chętnie - odstawiłam łuk i poszłam za chłopakiem. Niestety i z włócznią nie szło mi najlepiej. Trafiłam może raz, albo dwa. Ryan ani razu.
- A co jeśli nie umiem się posługiwać żadną z tych broni? - jęknęłam rozpaczliwie.
- Jestem pewien, że dasz radę - niemalże mnie objął ramieniem, ale cofnął rękę w ostatniej chwili.
- Jeszcze rzucę tymi szpikulcami i koniec na dzisiaj - wskazałam ręką na sztylety wiszące na ścianie. Brunet wybuchnął śmiechem.
- To są noże. - poprawił mnie. Wzruszyłam ramionami.
- Wszystko jedno. - wzięłam do ręki nóż i go wyważyłam. Lekki i cienki. Zamachnęłam się i rzuciłam w stronę słomianej kukły. Moja twarz natychmiast wykrzywiła się w przerażeniu. Trafiłam w nogę chłopaka z dziesiątki. Przysłoniłam ręką usta i podbiegłam pomóc mu zatamować krwotok.
- Ale ze mnie niezdara. - kręcąc głową wyjęłam ostrze, a chłopak wrzasnął z bólu.
- Czyś ty zwariowała? - podbiegł do mnie Trevor z ekipą medyczną.
- To było niechcący! Przyrzekam! - położyłam dłoń na sercu. Co oni sobie teraz pomyślą?
- Przyznaj, że chciałaś go zabić. - warknął trener. - Widziałem cię na paradzie. Nie zgrywaj niewiniątka. Chcesz wznowić bunt.
- Ja..Co? Czy wy macie coś nie tak z głową? Nikt nie chce brać udziału w waszych chorych rozgrywkach! Ludzie umierają, a wy się cieszycie! - omiotłam spojrzeniem całą sale - Kapitol oszalał. Wyniszczycie całe społeczeństwo! Dystrykty was znienawidzą!
- Kelsey, wystarczy, chodź już - Ryan pociągnął mnie za rękę widząc narastającą wściekłość trenera.
- Nie skończyłam - warknęłam wyrywając się z uścisku. Wszyscy trybuci zebrali się wokół mnie. Skupiłam się na twarzy Trevora - Jeżeli chociaż raz spróbujecie nas dotknąć, obiecuje, że wywołam taką rewolucje, że zapamiętacie ją do końca życia!
Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z sali w towarzystwie braw i okrzyków radości pozostałych trybutów. Miałam teraz daleko gdzieś prezydenta i karę jaką mi wymierzy. Proszę bardzo, niech mnie zastrzeli na miejscu. Jednego zawodnika na arenie mniej. Przynajmniej cały Kapitol zapamięta osobę, która była w stanie doprowadzić do buntu i będzie wiedział że takich osób jest więcej.
*
- Hej, wszystko okej? - Ryan dogonił mnie kiedy wchodziłam do windy.
- Nie mam ochoty na towarzystwo - warknęłam, ale widząc jego urażoną minę dodałam - Wybacz, taka po prostu jestem.
- Może to i dobrze - chłopak wzruszył ramionami i wcisnął numerek z siódemką i dwójką. Oparłam się o chłodne lustro.
- A co jeśli zabiją mi matkę? - wydusiłam wreszcie te sześć obciążających mnie słów.
- Nie zabiją. Wszystko będzie dobrze. Po prostu.. Nie daj się im. Walcz. Jesteś o krok od stworzenia nowej rewolucji.
- Tak? I co z tego? Co mi to da? Znowu wojna!? Potem jeszcze większa kara! Skończy się na tym że rodzice będą posyłani razem z dziećmi na arenę. - odgarnęłam kosmyk włosów z czoła zdenerwowanym ruchem. Kiedy winda się zatrzymała, Ryan nagle mnie przytulił.
- Ja w ciebie wierze. Dopóki mamy nadzieje.. Wszystko się uda. - wyszeptał w moje włosy i cofnął się o krok. Rzucił mi na odchodne pełne ciepła spojrzenie i zniknął za drzwiami windy. Westchnęłam ciężko i weszłam do apartamentu. Chwilę stałam przy drzwiach próbując wyrównać oddech. Usłyszałam ciche krzyki dobiegające z salonu. Natychmiast tam pobiegłam.
- Kelsey.. nie patrz. – Gdy moja opiekunka  mnie zobaczyła natychmiast przysłoniła ciałem ogromny telewizor. Jednak jej próby spełzły na niczym. Była tak chuda, że wszystko było widać. Na ekranie pokazywano dystrykt drugi. Kamera wolno przesuwała się po twarzach roztrzęsionych obywateli. O co im chodziło? Coś się stało?
Lilian nerwowym ruchem schowała jakiś zwitek papieru za plecy.
- Co tam masz? – zmrużyłam oczy.
- Myślę, że nie powinnaś wiedzieć. – wyjąkała cofając się.
- Daj mi to. – rozkazałam podchodząc do niej. Kobieta drżącą ręką podała mi list.

,,Panno Kelsey’’

Widzę, że nie zrozumiała pani mojego ostatniego, jakże dobitnego przekazu. W wyniku nie zastosowania się do reguł i poleceń musiałem osobiście podjąć pewne kroki. Nie chcemy przecież, aby w państwie znów rozegrała się wojna. Musimy w pełni zapobiegać buntom, które coraz częściej są przez panią wznawianie. Ostrzegałem, że jeżeli jeszcze raz sprzeciwi się pani potędze Kapitolu odbije się to na pani rodzinie.
Życzę powodzenia na arenie, Prezydent Stark

Oniemiałam. Przez myśl przelatywały mi wszystkie przeczytane przed chwilą słowa. Wojna. Bunt. Potęga Kapitolu. Odbicie się na rodzinie. Na mojej rodzinie.
- Kelsey.. – zaczęła Lilian, ale zbyłam ją machnięciem ręki. Uniosłam głowę i spojrzałam na ekran. Pokazywano właśnie mój dom, a koło niego strażników trzymających moją matkę. Świat stanął w miejscu.
- Nie – wyszeptałam – NIE!
Podbiegłam do telewizora patrząc jak strażnicy zakuwają mamę w kajdanki, przykładają broń do skroni i wloką do opancerzonego wozu. Nogi momentalnie się pode mną ugięły. Upadłam na podłogę chowając twarz w dłoniach.
Chwilę później cały Kapitol usłyszał rozdzierający ciszę wrzask.
~*~
Heej ;33
To znowu ja !
Przepraszam was, że tak długo czekaliście, ale wiecie - zależy mi aby mieć średnią 4.5 ( wtedy dostanę stypendium XD ) , wiec w ostatnich tygodniach ostro zakuwałam i nie miałam czasu na pisanie :((
Co myślicie o tym rozdziale? Czy powstanie rewolucja ? c;
Next jakoś w tym tygodniu jako że mam wolne, a świąt nie obchodze xd
Pozdrawiam was baardzooo mocno i życzę wam Wesołego Jajka :D
// Kelsey

piątek, 4 kwietnia 2014

Rozdział 4

- Kelsey! O mój boże! Nic ci nie jest? - usłyszałam piskliwy głos Lilian - mojej opiekunki. Otworzyłam powoli oczy i rozejrzałam się wokoło. Leżałam teraz na wielkim, miękkim łóżku z fioletową narzutą. Na zielonych ścianach były namalowane złote zawijasy, a na drewnianej podłodze leżał brązowy, puchaty dywan. Spróbowałam powoli wstać z łóżka. Moje ciało natychmiast przeszył ból.
- Co się ze mną dzieje? - rozmasowałam plecy i spojrzałam pytająco na Lilian. Nie musiała mi opowiadać. Ponad jej ramieniem zauważyłam siedemdziesięciocalową plazmę wiszącą na ścianie. Na ekranie widniały zdjęcia z wczorajszej parady. Byłam na nich ja, w czasie mojej ucieczki. Próby wyjścia na wolność spełzły na niczym.
- Och.. - westchnęłam i odruchowo wygładziłam swoje kasztanowe włosy zaplecione w grubego warkocza. Kto mnie uczesał? Wstałam z łóżka, ignorując ból i podeszłam do ogromnego lustra, który zastępował ścianę. Dotknęłam palcami gładkiej tafli i zmarszczyłam brwi. To nie byłam ja! Przymknęłam oczy, myśląc że to sen. Kiedy je ponownie otworzyłam dostrzegłam, że obraz się nie zmienił.
Miałam na sobie obcisłą różową sukienkę, czarne, skórzane botki i tonę makijażu na twarzy. Moje jak dotąd morskie oczy były teraz czarne jak węgiel, oliwkowa skóra znikła pod grubą warstwą ciemnego pudru, a szminka na ustach była koloru wściekłego różu.
Skrzywiłam się i wzdrygnęłam ze wstrętem. Natychmiast pobiegłam do łazienki nie zwracając na protesty Lilian. Zmyłam makijaż i przebrałam się w turkusową, delikatną sukienkę oraz srebrne sandałki na wysokim obcasie. Nie byłam jedną z nich i nigdy nie będę.
- Kochanie, to była bardzo ładna sukienka - Lilian cmoknęła, kręcąc głową - Jeremy ci ją uszył.
- To niech sam ją sobie nałoży. - warknęłam wychodząc z pokoju. W salonie zauważyłam Michaela jedzącego czekoladowy suflet.
- O! Nasza mała buntowniczka przyszła! - wyszczerzył się wyłączając telewizor. - Jeżeli myślisz, że zabraliby cię do domu po tym całym przedstawieniu to się grubo mylisz. Utkwiłaś tu.
- Zamknij się Michael. - trzepnęłam go po głowię. Ten się zaśmiał i podał mi plan. Zerknęłam na niego przelotnie. Za dwadzieścia minut trening. Ciekawe jak będą nas szkolić? Na pewno dostaniemy broń palną, czyli pistolety i takie tam. Na szczęście ojciec nauczył mnie posługiwania się tego typu bronią. Jeden punkt dla mnie jeżeli chodzi o przeżycie. Z zamyślenia wyrwał mnie głos, jakiegoś mężczyzny, który dobiegał z ekranu. No tak, jeżeli ogłaszano coś ważnego telewizory aktywowały się same. Skupiłam się na zielonej twarzy z niebieskimi włosami. Najwyraźniej główny komentator igrzysk jest Kapitolińczykiem.
- Cóż za emocje! Już za cztery dni tegoroczni trybuci staną do walki na ogromnej arenie! Prezydent Stark dosłownie miesiąc temu wpadł na wspaniały pomysł urządzenia pierwszych na świecie Głodowych Igrzysk!  Proszę spojrzeć na te wesołe twarze naszych trybutów! - na ekranie ukazały się nędzne i wychudzone dzieci, które zostały wylosowane na igrzyska. Były przerażone. Płakały, a strażnicy na siłę odklejały ich od rozgoryczonych matek i ojców. Gdzie ta radość? Mamy się cieszyć, że idziemy na pewną śmierć? Niech sami sobię pójdą i zobaczą jak my się czujemy.
- Coś czuje, że to będzie najlepszy rok w moim życiu! –westchnął niebiesko włosy komentator i zaczął nas po kolei przedstawiać widzom. Najpierw opisał Vanesse i rudzielca z dystryktu pierwszego. Potem wygłosił parę słów o Michaelu. Następnie przeszedł do omawiania trybutów z trójki. Pominął mnie. Dlaczego? Celowo czy niechcący? Kiedy doszedł do dwunastki, gdzie było najgorzej, bo dystrykt fatalnie zniósł wojnę, ujrzałam dwoje dwunastolatków, którzy szczerzę mówiąc wyglądali na dziesięciolatków. Łza zakręciła mi się w oku, kiedy patrzyłam na scenę rozłąki z bliskimi. Po twarzach rodziców można było wywnioskować, że wiedzą iż nigdy nie zobaczą swoich dzieci. Nikt nie wiedział co zrobić. Nikt nie chciał się postawić Kapitolowi. Nikt nie chciał wojny. Ale przecież to nie znaczy, że nie mamy prawa głosu.
Ekran momentalnie pociemniał, by wkrótce znowu ukazać twarz kolejnego trybuta. Tym razem zdjęcie przedstawiało mnie.
- Kelsey Donner, dystrykt drugi, lat szesnaście. Wysoka dziewczyna z kasztanowymi włosami i niebieskimi oczami. – recytował komentator. – Była rebeliantka, podczas parady trybutów, próbowała uciec z trasy, którą jechały rydwany. Próba ucieczki na wolność skończyła się bolesnym zastrzykiem nasennym w plecy. Prezydent Stark pragnie poinformować trybutów, że jeżeli powtórzą czyn trybutki z dystryktu drugiego to ich bliscy zostaną rozstrzelani na miejscu. Dziekuje za uwagę i niech los wam zawsze sprzyja!
Telewizor wyłączył się, a w pokoju zapanowała cisza. Ukryłam twarz w dłoniach. Prezydent wszystko sobie świetnie zaplanował. Wie już jaka jestem i z pewnością poświęci mi najwięcej uwagi. Pokręciłam głową nie wiedząc co zrobić. Gdybym wykonała jeden krok w stronę postawienia się Kapitolowi, zabiliby mi moją rodzinę. Przekaz od prezydenta Starka był więc jasny i zrozumiały. Miałam po prostu siedzieć cicho i udawać grzeczną i potulną dziewczynkę, a nikomu nic się nie stanie.
*
- Witam tegorocznych trybutów na pierwszym treningu. – mężczyzna ubrany w czarny kombinezon przestawił się jako Trevor i wyjaśnił, że jest jednym z organizatorów igrzysk. Kiedy to usłyszałam od razu go znienawidziłam. – A więc, treningi będą trzy, na których każdy będzie miał za zadanie szkolić się na zawodowego trybuta oraz uczyć się survivalu. Pod koniec trzeciego treningu każdy będzie musiał zaprezentować wybraną umiejętność i zostanie oceniony w skali od jeden do dwunastu. Jakieś pytania?
Rozejrzał się wokoło. Nikt z otaczających go dwudziestu czterech trybutów nie podniósł ręki. Wszyscy spuścili głowy i w milczeniu skubali fragmenty kombinezonów. Organizator chrząknął nerwowo.
- Widzę, że wszyscy są gotowi. A więc zapraszam do Sali treningowej. – kilka osób podniosło głowy z zaciekawieniem. Miałam zamiar poduczyć się strzelania z karabinu i zabawić się nieco z pistoletem. Jako jedyna ochoczo pchnęłam drzwi wchodząc do ogromnej Sali zawalonej materacami, manekinami i różnymi konstrukcjami. Zmarszczyłam brwi. Nigdzie nie było śladu broni palnej.
- Co to jest? – usłyszałam za sobą szepty trybutów z szóstki. Odwróciłam się i spojrzałam na niską brunetkę w okularach trzymającą długi kij zakończony ostrym kawałkiem żelaza. Spojrzłam z zaciekawieniem na przedmiot.
- To jest włócznia – powiedział Trevor chwytając w dłoń owy kij i cofając przy tym ręke. Zamachnął się i rzucił włócznią w sam środek słomianej kukły, przebijając ją na wylot. Rozdziawiłam usta. Nigdy czegoś takiego nie widziałam.
- Co tu robią noże kuchenne? – spytała mnie  dziewczynka z dziesiątki. W malutkiej rączce ściskała ogromny nóż wykonany z żelaza.
- To się nazywa miecz. Służy do walki wręcz. – w głosie Trevora słychać było irytację. Okręciłam się, patrząc na setki broni wykonanych z żelaza i drewna. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Żadnej z tych broni nie znałam i nigdy ich nie widziałam na oczy. Wcześniej pewna siebie, teraz byłam przerażona. Poczułam strach, który sparaliżował moje ciało. Moje szanse na przeżycie gwałtownie zmalały. Zrobiło mi się niedobrze. Oparłam się o chłodną ścianę widząc jak inni trybuci są tak samo zdezorientowani jak ja. Kolejny znak od Kapitolu. Jesteśmy tylko zwykłymi ofiarami, które nie mają prawa pisać własnego losu.
~*~
Hejka :) Kolejny rozdział za nami, następny za tydzień!
Chciałabym go szczególnie zadedykować Paulli K, Teabunny, SpiteX, Nice oraz Finnickowi :))
Dziękuje za to, że czytacie i komentujecie moje wypociny <3 To jest dla mnie ogromnie motywujące i w pewnym sensię poprawia humor :)
Mam małe pytanko ! Piszę się dwóch dwunastolatków czy dwoje dwunastolatków? Coś czuje, że popełniłam błąd :/
Pozdrawiam was!! :*** // Kels.

środa, 26 marca 2014

Rozdział 3

Wysiadłam z pociągu cała zestresowana. Wszyscy zebrani kapitolińczycy z zachwytem wlepiali we mnie oczy, próbując mnie dotknąć. Cofnęłam się z obrzydzeniem. Jak można się tak zachowywać? Kątem oka zauważyłam nadjeżdżający pociąg. Ludzie jak opętani podbiegli do otwierających się drzwi, z których wysiadła niska blondynka z dziwnym grymasem na twarzy. Obok niej stanął tęgi rudzielec o zielonych oczach. We dwoje sprawiali wrażenie zdezorientowanych i nieco przestraszonych. Korzystając z chwilowej swobody, razem z Michaelem i prowadzącą nas opiekunką uciekliśmy do wielkiego budynku przed nami. Zerknęłam na tłumy oblegające trybutów z jedynki. Zawsze chciałam być sławna, ale nie aż tak. Napewno nie dlatego że idę na pewną śmierć. Odwróciłam wzrok od kapitolińczyków i spojrzałam na Michaela.
- Co teraz z nami zrobią?
- Umyją i przebiorą - odpowiedział chłopak. Popatrzyłam na niego jak na idiote.
- Po co?
- Bo niedługo jest parada trybutów. - westchnął nieco zirytowany. Denerwowałam go? Czy on się nie martwił swoim losem?
- Vanessa Blake! - z głośników popłynął słodki głos jakiejś młodej kobiety. Dopiero po chwili spostrzegłam, że chodziło o trybutkę z dystryktu pierwszego, bo w końcu dotarła do budynku i weszła niepewnym krokiem za zieloną kotarę. Za nią wszedł rudzielec, a ja zaraz po nim. Moim oczom ukazały się dwadzieścia cztery rozkładane fotele. Każde stanowisko było oddzielone kotarą i miało przydzielone trzech pracowników.
- Kelsey Donner? - spytał mnie jeden z nich. Nieśmiało skinęłam głową. - Zapraszam.
Podeszłam do nich wolnym krokiem i usadowiłam się na fotelu. Wydawało się, że zabieg trwa wieki. Ludzie myli mnie, przebierali, układali włosy, upiększali.. Było to przyjemne na swój sposób, ale nadal nie wiedziałam po co mnie tak stroją.
- Skończone - jakaś kobieta uśmiechnęła się do mnie, mrugając różowymi oczami. – Teraz czekaj tu na swojego stylistę.
Stylistę? Czy ci ludzie naprawdę ogłupieli?
- Wąskie biodra, blada cera, kasztanowe włosy.. – usłyszałam cichy głos za swoimi plecami. Odwróciłam się gwałtownie. Przede mną stał czarnoskóry, wysoki mężczyzna o łagodnych rysach twarzy.
- Jestem Jeremy, pochodzę z twojego dystryktu – podał mi ręke. Zrozumiałam, że to mój stylista.
- Dlaczego postanowił pan służyć Kapitolowi? – zmrużyłam oczy. Stolica jest cały czas przeciwko nam, a on dla niej pracuje..
- Nie twoja sprawa. Wojna minęła. – wycedził przez zęby. – Ubierz to.
Rzucił we mnie jakąś sukienką i wyszedł z pokoju. Co za idiota. Zero współczucia. To ja idę na arenę, nie on. Spojrzałam na szaro-złotą sukienkę. Prosta, nie za ładna, ale znośna. Podobne sukienki nosiło się jako mundurki do szkoły. Nałożyłam ją na siebie, przeglądając się w lustrze. Nic nadzwyczajnego.
- Jeszcze lekki makijaż! – rzucił mój stylista popychając w moją stronę dwóch makijarzystów. Szare cienie do powiek i kilka brylancików jako sztuczne łzy pod oczami. Wyglądałam… dość nietypowo.
- Dziesięć minut do transmisji na żywo! – minęła mnie jakaś kobieta, ze słuchawką przy uchu .
- Słucham? – zawołałam za nią. Ta w odpowiedzi tylko machnęła ręką i pognała dalej.
- Kelsey, co ty tu robisz? Do rydwanu! – Podskoczyłam kiedy usłyszałam piskliwy głosik Lilian. Opiekunka chwyciła mnie nieoczekiwanie za ręke i zaczęła ciągnąć przed siebie. Moim oczom ukazało się dwanaście czarnych rydwanów zaprzężonych po dwa kruczoczarne konie. Podeszłam do jednego z nich i pogłaskałam lśniącą sierść.
- Widzę, że tobie los również nie sprzyja..– zagadałam smutno do zwierzęcia. Ten parsknął i przechylił łeb w moją stronę.
- Trybuci do rydwanów! – wrzasnął na cały głos, zapewne organizator igrzysk. Posłusznie wsiadłam do rydwanu. Chwilę potem wskoczył do niego Michael.
- Uśmiechaj się i machaj do ludzi. – rozkazał mi, kiedy rydwany ruszyły z miejsca. Przerażona kurczowo trzymałam się barierki.
- Po co? – spytałam zdziwiona. Zanim uzyskałam odpowiedź oślepiające światło zalało mi twarz. Usłyszałam miliony krzyków zagłuszających moje myśli. Otworzyłam szeroko oczy nie wierząc w to co widzę. Kilka tysięcy osób siedziało po obu stronach trasy rydwanów. Skandowali nasze imiona, rzucali w nas różami, klaskali, zachwycali się.. Ale czym? Nami? Naszą przyszłą śmiercią? Nie zasłużyli na żaden uśmiech, żadną odrobinę ciepła z mojej strony. Patrzyłam przed siebię, traktując ich wszystkich jak powietrze. Michael, ubrany identycznie jak ja, zachowywał się jak szaleniec. Tak machał zawięcie ręką, że o mało co nie wypadł z rydwanu. Przewróciłam z irytacją oczami i zajęłam się dokładnym studiowaniem trybutów. Vanessa Blake i rudzielec z jedynki byli ubrani w proste białe koszule i złote spodnie. Na ich głowach mieściły się starannie wypolerowane korony. Nie machali do widzów, tylko wręcz przeciwnie, kulili się ze strachu. Zresztą jak wszycy pozostali. Trybci z siódemki, przebrani za drzewa i trybuci z dwunastki przebrani za górników nerwowo zerkali na publiczość. Strach malował im się na twarzach, nieustępując miejsca szczęściu jakie odczuwali dosłownie trzy dni temu. Potem zaczął się koszmar. Wszyscy mieli żyć w zgodzie. Wszyscy. Kapitol obiecał dobrobyt i koniec wojny, a jednak skłamał. Popatrzyłam na tych wszystkich ludzi, którzy do niedawna wierzyli w miłość, radość, nadzieje.. Teraz ich serce jest przepełnione strachem i bezsilnością. Nie zasłużyliśmy na taki los. Jesteśmy ludźmi tak jak kapitolińczycy. Powinniśmy być traktowani na równi.
Nagle coś do mnie dotarło. Przecież nikt nie ma prawa wyznaczać mi własnego losu. Umiem się postawić. Nie poddam się tak łatwo.
Zacisnęłam pięści i spojrzałam na konie. Ciągnęły rydwan wolno i spokojnie. Już czas.
Zerwałam się z rydwanu i zaczęłam biec pod prąd jadących rydwanów. Publiczność zamarła zszokowana patrząc jak docieram do bramy, z ktorej wyjechały rydwany.
- Cholera! - wrzasnęłam. Brama zamknięta. Odwróciłam się. Pozostałe rydwany z trybutami stanęły w miejscu. Wytężyłam wzrok. Trzech strażników pokoju biegło do nnie z pistoletami w dłoniach mierząc we mnie. Zaczęłam rozpaczliwie szarpać za kraty, posyłając publiczności przerażone spojrzenia. Nikt się nie ruszył z miejsca, aby mi pomóc. Za późno. Strażnicy dopadli mnie, a ja zaczęłam się szarpać i wyrywać.
- Puszczajcie! Mam prawo żyć! - wrzasnęłam kopiąc jednego ze strażników w kostke. Ten syknął z bólu i przyłożył mi broń do skroni.
- Jeden ruch, a po tobie. - warknął mi do ucha.
- Śmiało - popatrzyłam mu prosto w oczy. Widać było, że nie spodziewał się takiej reakcji.
- Dobranoc - wyszeptał. Dobranoc? Że co?
- Jest dzień, krety.. - nie dokończyłam. Poczułam tylko ukłycie na plecach, a potem ciemność zemgliła mi oczy.
~*~
Aż głupio mi, że to wstawiłam.. Cały tydzień na to czekaliście, a ja z takim do dupy ( przepraszam za wyrażenie ) rozdziałem wyjeżdzam :/ nie mam ostatnio weny, ale dręczyło mnie poczucie winyże w ogóle nie wstawiam tutaj żadnych rozdziałów. Wybaczcie mi proszę, za to coś ( bo nie można nazwać tego rozdziałem ) , za tą masę błędów i za brak weny. :// ~Kels

wtorek, 18 marca 2014

Rozdział 2

- Kelsey! Kelsey! – usłyszałam za swoimi plecami. Mama biegła do mnie cała zapłakana. Strażnicy zatamowali jej drogę, a mnie zaprowadzono na scenę.
- Jak się czujesz kochanie? – spytała szyderczo kobieta, która mnie wcześniej wylosowała. Zamilkłam patrząc się tępo w przestrzeń. Nadal myślałam, że to dobry żart.
- No cóż.. przejdźmy zatem do wyboru chłopca, który dołączy do naszej szczęśliwej trybutki! – Spojrzałam na kobietę z nienawiścią. Szczęśliwej? Czy ci durni kapitolińczycy myślą, że pójście na pewną śmierć jest dla mnie niesamowitym szczęściem? To jest po prostu żałosne.
- Chłopcem, który stanie do walki razem z Kelsey jest… Michael Space! – o nie. Tylko nie on. Z tłumu wyłania się wysoki osiemnastolatek, mój wróg numer jeden. Od dzieciństwa dokuczał mi ile wlezie. Nienawidziliśmy się. Jednak teraz wyczułam w nim strach, którego dotąd nie znałam. Czyżby pierwszy raz  przestraszył się śmierci?
- Proszę państwa! A oto trybuci pierwszych Głodowych Igrzysk! Proszę o oklaski! – zawołała kobieta do tłumu. Nikt nie zamierzał klaskać. Nie w tej chwili. Niemalże na każdej twarzy zauważyłam ból i smutek. Niektórzy cicho popłakiwali. Nie tylko ja nie potrafiłam uwierzyć w to co się teraz dzieje. Zerknęłam na Michaela. Był przygaszony i cichy. Nie był sobą.
*
Siedziałam w kącie jednego z pokoi w wielkim pociągu. Płakałam. Po wybraniu nas na trybutów, zaciągnęli mnie do pociągu nie pozwalając nam na pożegnanie z rodzicami. Co teraz przeżywa moja matka? Ma tylko mnie. Ojciec zginął w wojnie. Chociaż nie wyobrażam sobie mojej wygranej, mam zamiar wrócić do dystryktu cała i zdrowa.
- Mogę wejść? – ktoś spytał cicho przy drzwiach. Uniosłam głowę i zobaczyłam, że to Michael. – Nieźle nas w to wrobili co? A już myślałem, że po wojnie będę żyć w spokoju i szczęściu.. ale to tylko tanie złudzenie.
Byłam zdziwiona. Odezwał się do mnie nie rzucając przy tym żadnego przykrego komentarza.
- Jeżeli nie masz nic przeciwko to możemy razem obejrzeć losowanie w innych dystryktach. – zaproponował. Kiwnęłam w milczeniu głową i usiadłam na łóżku. Michael włączył ogromny telewizor i ukazała się nam scena z dystryktu pierwszego. Było tak jak u nas. Wszyscy zaskoczeni, płakali i krzyczeli z rozpaczy. We wszystkich dystryktach wybierali przestraszone dzieci, najczęściej młode i niedoświadczone. Westchnęłam cicho. Przynajmniej szanse na przeżycie mamy wyrównane.
- Myślisz, że wygramy? Mamy szansę. – szepnął brunet patrząc mi głęboko w oczy.
- Dlaczego tak się do mnie odzywasz? – spytałam. Nareszcie się odważyłam.
- A po co być dalej chamskim i wrednym. Opłaciło się to? Nie. I tak zginę… Zgoda? – wyciągnął ręke, a ja niepewnie ją uścisnęłam.
- Słyszałaś o planie Igrzysk? Najpierw jak dojedziemy do, dwulicowego nawiasem mówiąc, Kapitolu odbędzie się parada trybutów gdzie będziemy się prezentować światu. Potem będzie kilka treningów i na koniec…śmierć. – miał racje. Dobrze skojarzył występ na arenie. Śmierć. Ciekawe jakie to uczucie umierać z ręki drugiego człowieka. Wzdrygnęłam się na myśl o tym.
- O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego dzieci?  - znów się rozpłakałam.
- Rozmawiałem z Lilian, kobietą co nas wylosowała i powiedziała, że po wojnie Kapitol nadal był wściekły na to, że mu się postawiliśmy. Wiedział, że teraz po wielu zniszczeniach i licznych stratach nie zdołamy się mu postawić. I miał racje. Prezydent chciał nam dać jasno do zrozumienia, że w porównaniu z potęgą Kapitolu jesteśmy niczym. Urządził igrzyska, na które pojadą dzieci, na pewną śmierć. Dlaczego dzieci? Ponieważ stolica chce szczególnie ukarać dorosłych za to, że się im postawili. Chcę im zabrać to co dla nich najcenniejsze. Czyli nas. – Michael mówił to z goryczą i smutkiem. Rozumiałam go teraz jak nikt inny.
- Dzieciaki! Dojeżdżamy do Kapitolu! – Lilian zawołała nas, a my podeszliśmy do okna. Rozsunęliśmy zasłony i ujrzeliśmy ogromny Kapitol. Zewsząd oblewała go woda jakby chciał odgrodzić się od innych.  Brzydził się nas. Ludzi niższego pokroju.
- Jak ja uwielbiam to miasto! – rozanielona Lilian skakała przy oknie podziwiając widoki. Po chwili wjechaliśmy na peron.  Kątem oka zauważyłam jakiś ruch. O nie. Czy to?..
Na peronie stało chyba około dwustu osób. Czekali na nas, czy na pociąg? Po chwili uzyskałam odpowiedź. Wszyscy ludzie zaczęli do nas machać, wiwatować i rozsyłać buziaki.
- Skąd oni wiedzieli, że tu przyjedziemy? – spytałam się Michaela. Zamiast niego usłyszałam odpowiedź od Lilian.
- Jak to skąd? Wasz występ na arenie jest transmitowany na cały świat! Każdy o was słyszał i każdy się wami zachwyca! To wszystko dla ludzi!
Nie mogłam uwierzyć w to co powiedziała. Jak można być tak okrutnym człowiekiem, żeby cieszyć się z czyjejś śmierci? Jak można nas tak upokorzyć przed całym światem? Teraz zrozumiałam jedno. Wojna się jeszcze nie skończyła, a Kapitol wciąż domaga się krwawej zemsty.
~*~
2 rozdział za nami ;3 Następny pojutrze :) Jak wam sie spodobał i chcecie więcej dajcie ciepły komentarz - WIELKA MOTYWACJA DLA AUTORKI :) Lub też dajcie krytyczny komentarz, bo przecież nie jestem idealna i czasem popełniam jakieś błędy więc jeżeli wam się coś nie podoba to śmiało mówić, a ja postaram się to w przyszłości naprawić! :) //Kels.

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 1

- Leci bomba! – krzyknął ktoś do mnie, popychając mnie na bok. Spojrzałam w górę, patrząc jak kolejna bomba przeszywa powietrze i ląduje 10 metrów za mną na ziemi, po czym wybucha. To dla mnie normalne. Od 6 lat my, czyli 13 dystryktów toczymy wojnę z Kapitolem o wolność. Nasze państwo, Panem, jest totalitarne, a rządów prezydenta nikt nie jest w stanie obalić. Zaczęliśmy się buntować 7 lat temu, kiedy to stolica państwa, Kapitol, zaostrzyła kary, pozbawiła nas wolności i wszelkich praw. Wydawało się, że wojna trwa wieczność.  Coś czuję, że nikt nigdy nie wygra, bo zarówno Kapitol jak i dystrykt 13 są w posiadaniu broni jądrowej. Prezydent ze szczególnością bierze na cel trzynastkę.
- Chodź kochanie! Schowamy się w piwnicy! – krzyknęła do mnie mama pociągając za ręke. Na jej twarzy malowało się przerażenie. Nikt nie chciał wojny, ale to było jedyne możliwe rozwiązanie. Teraz tylko wystarczy poczekać na skutki.
- Ale mamo! Jestem im potrzebna! – powiedziałam błagalnie, zwracając twarz w kierunku żołnierzy z bronią.
- Nie ma mowy. Chodź. Masz 12 lat. Nie chcę cię stracić – szepnęła mama przytulając mnie do piersi i prowadząc do piwnicy. Starannie zamknęła za sobą drzwi i usiadłyśmy na sofie. Piwnica była gotowa do przetrwania. Wszędzie walało się jedzenie i ubrania. Włączyłam telewizor gdzie pokazywano najświeższe wiadomości na temat wojny. Pokazali teraz obraz poduszkowca lecącego nad dystryktami kolejno :  jedenastką, dwunastką i trzynastką. Tam się zatrzymał.. ale dlaczego? Podkuliłam nogi modląc się, aby nic złego się tam nie stało. Na szczęście ja jestem daleko. Mieszkam w dwójce.
- O cholera – mama podbiegła do telewizora i spojrzała na ekran, a jej twarz wykrzywiła się w przerażeniu i goryczy. O co jej chodzi? Uzyskałam odpowiedź dopiero wtedy gdy sama spojrzałam na ekran. Dystrykt 13 został zbombardowany.
***
Wstałam wcześnie rano, zrywając się z łóżka. Spojrzałam odruchowo na zegarek wiszący na bladozielonej ścianie.
- Dopiero dziewiąta? – mruknęłam i zaczęłam się ubierać w niebieską sukienkę w prostym kroju. Ciemne włosy zaplotłam w warkocz i zrobiłam sobie szybki makijaż. Pobiegłam do kuchni chwytając w dłoń jabłko.
- Mamo jesteś w domu? – wydarłam się na cały głos. Odpowiedziała mi cisza. Wzruszyłam ramionami i wyjrzałam przez okno.  Przez drogę przejeżdżało właśnie 8 opancerzonych wozów, prowadzonych przez żołnierzy ubranych w białe zbroje. Zmarszczyłam brwi. Kapitol dwa dni temu ogłosił, że w każdym dystrykcie odbędzie się pewna uroczystość, którą podobno każdy zapamięta na całe życie. Rok temu skończyła się wojna, ale w powietrzu nadal dało się wyczuć napięcie. 
Godzinę później wyszłam z domu, a ciepłe promienie słoneczne zalały mi twarz. Byłam potwornie ciekawa co zorganizował dla nas Kapitol. Dojście do Pałacu Sprawiedliwości, siedziby burmistrza, zajęło mi 5 minut.
- Co jest? – odgarnęłam włosy z twarzy. Przed sobą ujrzałam około 200 osób, które stanęły w kolejce do jakiegoś stolika. Zdziwiłam się jeszcze bardziej kiedy zrozumiałam, że ludzie w kolejce to dzieci. Dorośli stali za nimi w rzędach wychylając głowy. Ujrzałam swoją matkę w tłumie.
- Coś się stało? O co chodzi? – spytałam.
- Nie mam bladego pojęcia. Burmistrz kazał zebrać wszystkie dzieci w wieku od 12 do 18 lat i ustawić w kolejce do tamtego stolika – odparła mama z niepokojem. Zmarszczyłam brwi i stanęłam w kolejce. Po dziesięciu minutach w końcu stanęłam przy stole.
- Wyciągnij rękę – rozkazała kobieta w mundurze oficerskim.
- Po co?
- Nie zadawaj żadnych pytań. Daj ręke – powiedziała kobieta stanowczym tonem, a ja wyciągnęłam dłoń. Przyłożyła mi do palca jakiś przyrząd, który przekłuł mi skórę. Syknęłam z bólu. Kobieta – żołnierz przyłożyła mój palec do kartki zostawiając tam ślady mojej krwi.
- Następna! – krzyknęła, po czym dodała – a ty masz iść do swojego przedziału wiekowego.
Ruszyłam powoli i wtopiłam się w tłum dzieci. Rozglądałam się dokoła widząc jak kilkunastu strażników trzyma broń wycelowaną w nas. Czyżby szykowała się kolejna wojna?
- Witajcie! Witajcie! – na scenę weszła jakaś wysoka kobieta. Po jej stylu ubierania się zrozumiałam, że pochodzi z Kapitolu. – Na początek chciałabym pokazać wam pewien film, który jest dla nas wyjątkowo ważny.
Na wielkim telebimie ukazał się film. Opowiadał on o wojnie, o zniszczonym dystrykcie trzynastym i o tym, że aby nie doszło więcej do takiego czynu Kapitol zorganizował Głodowe Igrzyska, gdzie rok do roku z każdego dystryktu będą losowane dzieci w wieku 12 do 18 lat, które stoczą na arenie walkę na śmierć i życie. Z krwawych rozgrywek przeżyje tylko jedna osoba, która do końca życia będzie pławiła się w luksusie.
Nagle zrobiło się cicho. Nikt z tutejszych zebranych osób nie mógł uwierzyć w to co ukazał nam film. Według niego dwoje z nas miało stoczyć walkę na arenie. Na śmierć. Wszyscy zaczęli wrzeszczeć z przerażenia, zarówno dzieci jak i dorośli. Dlaczego? Jakim sposobem?
- To nie są żarty! Czas wylosować dziewczynę i chłopaka, którzy będą mieli zaszczyt reprezentować dystrykt 2 na tegorocznych pierwszych w świecie Głodowych Igrzyskach!
Kobieta uśmiecha się bezczelnie i podchodzi do kuli wypełnionej nazwiskami dzieci. Czy ona mówi prawdę? Mamy ginąć? Jakim prawem? Wyławia karteczkę. To nie mogę być ja. Nadal nikt nie może w to wszystko uwierzyć. Dorośli ogłupieli. Wołają swoje dzieci. Ogólny rozgardiasz przerywa donośny głos dobywający się ze sceny.
- Kelsey Donner!  - Z moich ust wydobywa się jęk, a twarz wyraża strach i przerażenie.  Dziewczyna, która stoczy walkę na arenie to ja.
~*~
Hej ;3 Postanowiłam założyć takiego bloga i pierwszych na świecie Głodowych Igrzyskach :) Historia jest o dziewczynie, która trafia na arene, rozumiejąc że tak naprawdę wojna wciąż trwa, a Kapitol domaga się rozlewu krwi. Czy przetrwa i odkryje co tak naprawdę jest prawdą, a co kłamstwem? Zapraszam do komentowania! Wszystkie świetnie motywują i pobudzają mnie do pisania :) /Kelsey.