- Nie spodziewałaś się tego co? - mruknął Michael szczerząc
do mnie zęby.
- Ty chyba też nie. - odparłam wyniośle, choć gdzieś w środku byłam bardzo przestraszona.
- Czy ja wiem? To Kapitol. Nie myślałaś chyba, że pójdą ci na rękę i będą dawać co najlepsze - chłopak zbliżył się do mojego ucha i wyszeptał - Oni pragną naszej śmierci.
Włoski na karku stanęły mi dęba. Michael odszedł wolnym krokiem, śmiejąc się pod nosem. Dlaczego mnie ciągle zastraszał?
- Umiesz się tym posługiwać? - z zamyślenia wyrwał mnie wysoki i umięśniony brunet. Wskazał ręką na jakiś przedmiot za mną.
- Podobno nazywa się łuk - rozszerzył oczy.
- Nie mam bladego pojęcia. Myślałam, że będziemy się posługiwać bronią palną - wzruszyłam ramionami. Chłopak uniósł lekko kąciki ust.
- Ja też. - odparł krótko i wyciągnął rękę. - Ryan.
- Kelsey - uścisnęłam jego dłoń.
- Nieźle nas zrobili w konia co? A miał być spokój do końca życia.
- No właśnie… Z którego dystryktu jesteś? - spytałam.
- Z siódemki. Drewno i papier. A ty?
- Z dwójki. Kamienie i takie tam. Nic ciekawego - odparłam. Brunet roześmiał się.
- Za to ty wydajesz mi się interesująca. Broń palna tak? A więc walka na odległość! Zaczniemy od łuku - chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę owej broni wiszącej na haczyku.
- Strzelałeś kiedyś? - zdziwiłam się.
- Nie. Poczekaj tu chwilkę - pobiegł gdzieś i za minutę wrócił z Trevorem. Umięśniony instruktor pokazał nam jak należy się obchodzić z łukiem i strzelił kilka razy w tarczę, naciągając cienką linkę i wypuszczając w powietrze strzałę.
- Teraz wy. Tylko ostrożnie - wręczył mi broń i poszedł zająć się chłopakiem z piątki, który niechcący rozciął nożem brew dziewczyny z dziewiątki.
- Całkiem nieźle - mruknął Ryan kiedy po raz setny trafiłam strzałą w metalową podłogę. Spojrzałam na niego jak na kretyna.
- Chyba ty. Ani razu w tarczę nie trafiłam. Za to ty...
- Raz. Raz trafiłem, więc nie przesadzaj! - roześmiał się. - Skoro nam nie idzie z łukiem to może rzekoma włócznia?
- Chętnie - odstawiłam łuk i poszłam za chłopakiem. Niestety i z włócznią nie szło mi najlepiej. Trafiłam może raz, albo dwa. Ryan ani razu.
- A co jeśli nie umiem się posługiwać żadną z tych broni? - jęknęłam rozpaczliwie.
- Jestem pewien, że dasz radę - niemalże mnie objął ramieniem, ale cofnął rękę w ostatniej chwili.
- Jeszcze rzucę tymi szpikulcami i koniec na dzisiaj - wskazałam ręką na sztylety wiszące na ścianie. Brunet wybuchnął śmiechem.
- To są noże. - poprawił mnie. Wzruszyłam ramionami.
- Wszystko jedno. - wzięłam do ręki nóż i go wyważyłam. Lekki i cienki. Zamachnęłam się i rzuciłam w stronę słomianej kukły. Moja twarz natychmiast wykrzywiła się w przerażeniu. Trafiłam w nogę chłopaka z dziesiątki. Przysłoniłam ręką usta i podbiegłam pomóc mu zatamować krwotok.
- Ale ze mnie niezdara. - kręcąc głową wyjęłam ostrze, a chłopak wrzasnął z bólu.
- Czyś ty zwariowała? - podbiegł do mnie Trevor z ekipą medyczną.
- To było niechcący! Przyrzekam! - położyłam dłoń na sercu. Co oni sobie teraz pomyślą?
- Przyznaj, że chciałaś go zabić. - warknął trener. - Widziałem cię na paradzie. Nie zgrywaj niewiniątka. Chcesz wznowić bunt.
- Ja..Co? Czy wy macie coś nie tak z głową? Nikt nie chce brać udziału w waszych chorych rozgrywkach! Ludzie umierają, a wy się cieszycie! - omiotłam spojrzeniem całą sale - Kapitol oszalał. Wyniszczycie całe społeczeństwo! Dystrykty was znienawidzą!
- Kelsey, wystarczy, chodź już - Ryan pociągnął mnie za rękę widząc narastającą wściekłość trenera.
- Nie skończyłam - warknęłam wyrywając się z uścisku. Wszyscy trybuci zebrali się wokół mnie. Skupiłam się na twarzy Trevora - Jeżeli chociaż raz spróbujecie nas dotknąć, obiecuje, że wywołam taką rewolucje, że zapamiętacie ją do końca życia!
Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z sali w towarzystwie braw i okrzyków radości pozostałych trybutów. Miałam teraz daleko gdzieś prezydenta i karę jaką mi wymierzy. Proszę bardzo, niech mnie zastrzeli na miejscu. Jednego zawodnika na arenie mniej. Przynajmniej cały Kapitol zapamięta osobę, która była w stanie doprowadzić do buntu i będzie wiedział że takich osób jest więcej.
*
- Hej, wszystko okej? - Ryan dogonił mnie kiedy wchodziłam do windy.
- Nie mam ochoty na towarzystwo - warknęłam, ale widząc jego urażoną minę dodałam - Wybacz, taka po prostu jestem.
- Może to i dobrze - chłopak wzruszył ramionami i wcisnął numerek z siódemką i dwójką. Oparłam się o chłodne lustro.
- A co jeśli zabiją mi matkę? - wydusiłam wreszcie te sześć obciążających mnie słów.
- Nie zabiją. Wszystko będzie dobrze. Po prostu.. Nie daj się im. Walcz. Jesteś o krok od stworzenia nowej rewolucji.
- Tak? I co z tego? Co mi to da? Znowu wojna!? Potem jeszcze większa kara! Skończy się na tym że rodzice będą posyłani razem z dziećmi na arenę. - odgarnęłam kosmyk włosów z czoła zdenerwowanym ruchem. Kiedy winda się zatrzymała, Ryan nagle mnie przytulił.
- Ja w ciebie wierze. Dopóki mamy nadzieje.. Wszystko się uda. - wyszeptał w moje włosy i cofnął się o krok. Rzucił mi na odchodne pełne ciepła spojrzenie i zniknął za drzwiami windy. Westchnęłam ciężko i weszłam do apartamentu. Chwilę stałam przy drzwiach próbując wyrównać oddech. Usłyszałam ciche krzyki dobiegające z salonu. Natychmiast tam pobiegłam.
- Kelsey.. nie patrz. – Gdy moja opiekunka mnie zobaczyła natychmiast przysłoniła ciałem ogromny telewizor. Jednak jej próby spełzły na niczym. Była tak chuda, że wszystko było widać. Na ekranie pokazywano dystrykt drugi. Kamera wolno przesuwała się po twarzach roztrzęsionych obywateli. O co im chodziło? Coś się stało?
Lilian nerwowym ruchem schowała jakiś zwitek papieru za plecy.
- Co tam masz? – zmrużyłam oczy.
- Myślę, że nie powinnaś wiedzieć. – wyjąkała cofając się.
- Daj mi to. – rozkazałam podchodząc do niej. Kobieta drżącą ręką podała mi list.
,,Panno Kelsey’’
Widzę, że nie zrozumiała pani mojego ostatniego, jakże dobitnego przekazu. W wyniku nie zastosowania się do reguł i poleceń musiałem osobiście podjąć pewne kroki. Nie chcemy przecież, aby w państwie znów rozegrała się wojna. Musimy w pełni zapobiegać buntom, które coraz częściej są przez panią wznawianie. Ostrzegałem, że jeżeli jeszcze raz sprzeciwi się pani potędze Kapitolu odbije się to na pani rodzinie.
Życzę powodzenia na arenie, Prezydent Stark
Oniemiałam. Przez myśl przelatywały mi wszystkie przeczytane przed chwilą słowa. Wojna. Bunt. Potęga Kapitolu. Odbicie się na rodzinie. Na mojej rodzinie.
- Kelsey.. – zaczęła Lilian, ale zbyłam ją machnięciem ręki. Uniosłam głowę i spojrzałam na ekran. Pokazywano właśnie mój dom, a koło niego strażników trzymających moją matkę. Świat stanął w miejscu.
- Nie – wyszeptałam – NIE!
Podbiegłam do telewizora patrząc jak strażnicy zakuwają mamę w kajdanki, przykładają broń do skroni i wloką do opancerzonego wozu. Nogi momentalnie się pode mną ugięły. Upadłam na podłogę chowając twarz w dłoniach.
Chwilę później cały Kapitol usłyszał rozdzierający ciszę wrzask.
~*~
Heej ;33
To znowu ja !
Przepraszam was, że tak długo czekaliście, ale wiecie - zależy mi aby mieć średnią 4.5 ( wtedy dostanę stypendium XD ) , wiec w ostatnich tygodniach ostro zakuwałam i nie miałam czasu na pisanie :((
Co myślicie o tym rozdziale? Czy powstanie rewolucja ? c;
Next jakoś w tym tygodniu jako że mam wolne, a świąt nie obchodze xd
Pozdrawiam was baardzooo mocno i życzę wam Wesołego Jajka :D
// Kelsey
- Ty chyba też nie. - odparłam wyniośle, choć gdzieś w środku byłam bardzo przestraszona.
- Czy ja wiem? To Kapitol. Nie myślałaś chyba, że pójdą ci na rękę i będą dawać co najlepsze - chłopak zbliżył się do mojego ucha i wyszeptał - Oni pragną naszej śmierci.
Włoski na karku stanęły mi dęba. Michael odszedł wolnym krokiem, śmiejąc się pod nosem. Dlaczego mnie ciągle zastraszał?
- Umiesz się tym posługiwać? - z zamyślenia wyrwał mnie wysoki i umięśniony brunet. Wskazał ręką na jakiś przedmiot za mną.
- Podobno nazywa się łuk - rozszerzył oczy.
- Nie mam bladego pojęcia. Myślałam, że będziemy się posługiwać bronią palną - wzruszyłam ramionami. Chłopak uniósł lekko kąciki ust.
- Ja też. - odparł krótko i wyciągnął rękę. - Ryan.
- Kelsey - uścisnęłam jego dłoń.
- Nieźle nas zrobili w konia co? A miał być spokój do końca życia.
- No właśnie… Z którego dystryktu jesteś? - spytałam.
- Z siódemki. Drewno i papier. A ty?
- Z dwójki. Kamienie i takie tam. Nic ciekawego - odparłam. Brunet roześmiał się.
- Za to ty wydajesz mi się interesująca. Broń palna tak? A więc walka na odległość! Zaczniemy od łuku - chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę owej broni wiszącej na haczyku.
- Strzelałeś kiedyś? - zdziwiłam się.
- Nie. Poczekaj tu chwilkę - pobiegł gdzieś i za minutę wrócił z Trevorem. Umięśniony instruktor pokazał nam jak należy się obchodzić z łukiem i strzelił kilka razy w tarczę, naciągając cienką linkę i wypuszczając w powietrze strzałę.
- Teraz wy. Tylko ostrożnie - wręczył mi broń i poszedł zająć się chłopakiem z piątki, który niechcący rozciął nożem brew dziewczyny z dziewiątki.
- Całkiem nieźle - mruknął Ryan kiedy po raz setny trafiłam strzałą w metalową podłogę. Spojrzałam na niego jak na kretyna.
- Chyba ty. Ani razu w tarczę nie trafiłam. Za to ty...
- Raz. Raz trafiłem, więc nie przesadzaj! - roześmiał się. - Skoro nam nie idzie z łukiem to może rzekoma włócznia?
- Chętnie - odstawiłam łuk i poszłam za chłopakiem. Niestety i z włócznią nie szło mi najlepiej. Trafiłam może raz, albo dwa. Ryan ani razu.
- A co jeśli nie umiem się posługiwać żadną z tych broni? - jęknęłam rozpaczliwie.
- Jestem pewien, że dasz radę - niemalże mnie objął ramieniem, ale cofnął rękę w ostatniej chwili.
- Jeszcze rzucę tymi szpikulcami i koniec na dzisiaj - wskazałam ręką na sztylety wiszące na ścianie. Brunet wybuchnął śmiechem.
- To są noże. - poprawił mnie. Wzruszyłam ramionami.
- Wszystko jedno. - wzięłam do ręki nóż i go wyważyłam. Lekki i cienki. Zamachnęłam się i rzuciłam w stronę słomianej kukły. Moja twarz natychmiast wykrzywiła się w przerażeniu. Trafiłam w nogę chłopaka z dziesiątki. Przysłoniłam ręką usta i podbiegłam pomóc mu zatamować krwotok.
- Ale ze mnie niezdara. - kręcąc głową wyjęłam ostrze, a chłopak wrzasnął z bólu.
- Czyś ty zwariowała? - podbiegł do mnie Trevor z ekipą medyczną.
- To było niechcący! Przyrzekam! - położyłam dłoń na sercu. Co oni sobie teraz pomyślą?
- Przyznaj, że chciałaś go zabić. - warknął trener. - Widziałem cię na paradzie. Nie zgrywaj niewiniątka. Chcesz wznowić bunt.
- Ja..Co? Czy wy macie coś nie tak z głową? Nikt nie chce brać udziału w waszych chorych rozgrywkach! Ludzie umierają, a wy się cieszycie! - omiotłam spojrzeniem całą sale - Kapitol oszalał. Wyniszczycie całe społeczeństwo! Dystrykty was znienawidzą!
- Kelsey, wystarczy, chodź już - Ryan pociągnął mnie za rękę widząc narastającą wściekłość trenera.
- Nie skończyłam - warknęłam wyrywając się z uścisku. Wszyscy trybuci zebrali się wokół mnie. Skupiłam się na twarzy Trevora - Jeżeli chociaż raz spróbujecie nas dotknąć, obiecuje, że wywołam taką rewolucje, że zapamiętacie ją do końca życia!
Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z sali w towarzystwie braw i okrzyków radości pozostałych trybutów. Miałam teraz daleko gdzieś prezydenta i karę jaką mi wymierzy. Proszę bardzo, niech mnie zastrzeli na miejscu. Jednego zawodnika na arenie mniej. Przynajmniej cały Kapitol zapamięta osobę, która była w stanie doprowadzić do buntu i będzie wiedział że takich osób jest więcej.
*
- Hej, wszystko okej? - Ryan dogonił mnie kiedy wchodziłam do windy.
- Nie mam ochoty na towarzystwo - warknęłam, ale widząc jego urażoną minę dodałam - Wybacz, taka po prostu jestem.
- Może to i dobrze - chłopak wzruszył ramionami i wcisnął numerek z siódemką i dwójką. Oparłam się o chłodne lustro.
- A co jeśli zabiją mi matkę? - wydusiłam wreszcie te sześć obciążających mnie słów.
- Nie zabiją. Wszystko będzie dobrze. Po prostu.. Nie daj się im. Walcz. Jesteś o krok od stworzenia nowej rewolucji.
- Tak? I co z tego? Co mi to da? Znowu wojna!? Potem jeszcze większa kara! Skończy się na tym że rodzice będą posyłani razem z dziećmi na arenę. - odgarnęłam kosmyk włosów z czoła zdenerwowanym ruchem. Kiedy winda się zatrzymała, Ryan nagle mnie przytulił.
- Ja w ciebie wierze. Dopóki mamy nadzieje.. Wszystko się uda. - wyszeptał w moje włosy i cofnął się o krok. Rzucił mi na odchodne pełne ciepła spojrzenie i zniknął za drzwiami windy. Westchnęłam ciężko i weszłam do apartamentu. Chwilę stałam przy drzwiach próbując wyrównać oddech. Usłyszałam ciche krzyki dobiegające z salonu. Natychmiast tam pobiegłam.
- Kelsey.. nie patrz. – Gdy moja opiekunka mnie zobaczyła natychmiast przysłoniła ciałem ogromny telewizor. Jednak jej próby spełzły na niczym. Była tak chuda, że wszystko było widać. Na ekranie pokazywano dystrykt drugi. Kamera wolno przesuwała się po twarzach roztrzęsionych obywateli. O co im chodziło? Coś się stało?
Lilian nerwowym ruchem schowała jakiś zwitek papieru za plecy.
- Co tam masz? – zmrużyłam oczy.
- Myślę, że nie powinnaś wiedzieć. – wyjąkała cofając się.
- Daj mi to. – rozkazałam podchodząc do niej. Kobieta drżącą ręką podała mi list.
,,Panno Kelsey’’
Widzę, że nie zrozumiała pani mojego ostatniego, jakże dobitnego przekazu. W wyniku nie zastosowania się do reguł i poleceń musiałem osobiście podjąć pewne kroki. Nie chcemy przecież, aby w państwie znów rozegrała się wojna. Musimy w pełni zapobiegać buntom, które coraz częściej są przez panią wznawianie. Ostrzegałem, że jeżeli jeszcze raz sprzeciwi się pani potędze Kapitolu odbije się to na pani rodzinie.
Życzę powodzenia na arenie, Prezydent Stark
Oniemiałam. Przez myśl przelatywały mi wszystkie przeczytane przed chwilą słowa. Wojna. Bunt. Potęga Kapitolu. Odbicie się na rodzinie. Na mojej rodzinie.
- Kelsey.. – zaczęła Lilian, ale zbyłam ją machnięciem ręki. Uniosłam głowę i spojrzałam na ekran. Pokazywano właśnie mój dom, a koło niego strażników trzymających moją matkę. Świat stanął w miejscu.
- Nie – wyszeptałam – NIE!
Podbiegłam do telewizora patrząc jak strażnicy zakuwają mamę w kajdanki, przykładają broń do skroni i wloką do opancerzonego wozu. Nogi momentalnie się pode mną ugięły. Upadłam na podłogę chowając twarz w dłoniach.
Chwilę później cały Kapitol usłyszał rozdzierający ciszę wrzask.
~*~
Heej ;33
To znowu ja !
Przepraszam was, że tak długo czekaliście, ale wiecie - zależy mi aby mieć średnią 4.5 ( wtedy dostanę stypendium XD ) , wiec w ostatnich tygodniach ostro zakuwałam i nie miałam czasu na pisanie :((
Co myślicie o tym rozdziale? Czy powstanie rewolucja ? c;
Next jakoś w tym tygodniu jako że mam wolne, a świąt nie obchodze xd
Pozdrawiam was baardzooo mocno i życzę wam Wesołego Jajka :D
// Kelsey